Ruszył sezon na „niech biegają po lasach”. Ile bieg uliczny zarabia dla miasta?

Wraz z pierwszą tegoroczną wielką imprezą biegową w stolicy, czyli 13. PZU Półmaratonem Warszawskim oficjalnie rozpoczął się sezon na „niech biegają po lasach”.  To sformułowanie, które jak mantra powtarzają mieszkańcy miasta przerażeni perspektywą utrudnień drogowych i zablokowania ulic. Może nadszedł czas, aby organizatorzy polskich biegów dokładnie policzyli, jaki jest wpływ tych imprez na gospodarkę miast, w których się odbywają? 

Przeciwnicy biegów organizowanych w mieście nawołują, żeby biegać w lesie, bo przecież tak jest zdrowiej i bez uprzykrzania nikomu życia. Czyżby? A jesteście pewni, że organizacja w lesie imprezy biegowej na kilkanaście tysięcy uczestników (czysta teoria, pokażcie mi las, który nadawałby się do rozegrania takiego biegu) nie wywołałaby żywiołowych protestów ekologów i innych miłośników natury? Przecież to niemal pewna degradacja środowiska naturalnego, zabiegany las, spłoszone zwierzęta, do tego te śmieci, które bez wątpienia zostaną pozostawione przez biegaczy… Już sobie wyobrażam larum, jakie by się podniosło! Zatem jeśli nie możemy biegać po ulicach, nie za bardzo po lesie, to co nam zostaje? Mechaniczna bieżnia w fitness clubie?

Oczywiście biegacze nieustannie tłumaczą, że biegi uliczne to najczęściej imprezy masowe, na kilkanaście tysięcy uczestników – w niedzielę organizatorzy spodziewają się na mecie ponad 12 tysięcy osób. Inne argumenty, które padają dotyczą samej dyscypliny – biegi uliczne jak sama nazwa wskazuje odbywają się na ulicy, na atestowanej trasie. To poważna rywalizacja sportowa, w której oprócz amatorów uczestniczą również zawodowcy wykonujący w ten sposób swoją pracę. Poza tym organizatorzy prowadzą kampanie informacyjne i uprzedzają mieszkańców, które ulice będą zablokowane, w jakich godzinach itd.

Wreszcie to nie jest tak, że organizator biegu może wytyczyć trasę, jaka mu się żywnie podoba. Jej przebieg jest efektem długotrwałych konsultacji, analiz, uzgodnień z władzami miasta. Trasa nie może utrudniać szybkiego dojazdu np. do szpitali, przecinać torów tramwajowych itd. Zresztą najlepiej o tym wszystkim opowiada Marek Tronina, szef Fundacji Maraton Warszawski w rozmowie z Pawłem Choińskim i Marcinem Kargolem – posłuchajcie sami:


Przeciwnicy biegów ulicznych podnoszą argumenty, że miasto nie powinno dbać o prywatnych organizatorów biegów nabijając im kieszenie kasą. Argumentują też, że nie dość że miasto pozwala blokować ulice, to jeszcze dotuje te „prywatne imprezy” miejskimi pieniędzmi. Marek Tronina w powyższym podcaście  mówi, że jako Fundacja Maraton Warszawski otrzymują dotację z miasta na poziomie około 200 tysięcy złotych. Myślicie, że maraton czy półmaraton nie umożliwia zarobienia pieniędzy lokalnym przedsiębiorcom?

Pomyślałem, że może w tym uświadamianiu niebiegających, o co w ogóle chodzi z tymi imprezami biegowymi w miastach brakuje jednego bardzo ważnego argumentu? Może organizatorzy polskich biegów kompletnie nie mówią o tym, że ich imprezy oprócz tych wszystkich niedogodności, o których wyżej  mowa przynoszą również całkiem konkretne,  pozytywne efekty dla miasta?

Przetrząsnąłem pół internetu w poszukiwaniu tekstów o tym, co miasto ma z organizacji biegów. Nie natrafiłem na ani jeden taki artykuł. Są dziesiątki tekstów o tym, ile zarabiają organizatorzy biegów, ile zarabiają firmy związane z bieganiem czyli producenci sprzętu biegowego, akcesoriów, sklepy sportowe. Są artykuły nawet o tym, ile na biegach zarabiają biegacze, którzy te biegi wygrywają. Ale nikt nie wspomina, jakie korzyści z imprezy ma miasto. Rozmawiałem z kilkoma organizatorami biegów wychodzi na to, że tego nie wiedzą, a nawet nie starają się policzyć. Nie mają pojęcia, jaki wpływ ich impreza ma na lokalną gospodarkę.

Przechodząc do meritum – chciałbym zwrócić uwagę, że 10 największych polskich maratonów tylko w ubiegłym roku ukończyło prawie 36 tysięcy biegaczy. Gdy dodamy do tego niemal 97 tysięcy biegaczy, którzy w 2017 roku dotarli do mety 25 największych polskich półmaratonów otrzymujemy liczbę 140 tysięcy uczestników największych polskich biegów. Oczywiście biegacze mogą się dublować i np. mogą w tej liczbie zawierać się biegacze, którzy wystartowali w ciągu minionego roku w 2 maratonach i 5 półmaratonach.

Nic to jednak nie zmienia, jeśli chodzi o efekt ekonomiczny, jakie imprezy biegowe wywołują w miastach, w których się odbywają. Biegacze to ludzie mobilni, wielu biega poza miastem zamieszkania. Oczywiście biegają w swoim mieście, ale ile można startować cały czas w tych samych biegach? Ludzie szukają odmiany. Dlatego kwitnie turystyka maratońska, coraz więcej biegaczy kompletuje starty w maratonach odbywających się w całej Polsce, aby zdobyć np. Koronę Maratonów Polskich lub Koronę Półmaratonów Polskich. Na razie nie dysponujemy niestety dokładnymi danymi, jaki odsetek każdej imprez stanowią osoby przyjezdne, ale…spróbujemy to ustalić i podzielić się z wami tymi danymi na naszym portalu.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ano dlatego, że ci wszyscy biegacze spoza Warszawy, którzy w niedzielę wystartują w 13. PZU Półmaratonie Warszawskim zostawią w stolicy pieniądze. Zapłacą za hotele, za jedzenie w warszawskich lokalach, zrobią zakupy w warszawskich sklepach, swoje zarobią również taksówkarze.

Świetnym przykładem na pokazywanie, jak impreza biegowa wpływa na gospodarkę miasta jest Chicago Marathon. Jego organizatorzy bazując na wyliczeniach niezależnych statystyków i ekonomistów uniwersyteckich podali, że tylko jeden Bank of America Chicago Marathon w 2016 roku zasilił miejscowy biznes kwotą ponad  282 mln dolarów!  24% uczestników maratonu w Chicago to biegacze zagraniczni, z których 28%  przyjeżdża do Wietrznego Miasta po raz pierwszy. Statystycznie, jeden gość maratonu w Chicago spędził blisko 4 dni, wydając sporo pieniędzy. 73% uczestników zatrzymała się w hotelach, co średnio kosztowało 253 dolary dziennie. Wydatki na jedzenie kosztowały przeciętnego uczestnika biegu 79$ a transport po Chicago to kolejne 50$. Na okolicznościowe zakupy goście wydawali ok. 138 dolarów. To wszystko liczby oficjalnie podane przez organizatora! 

Oczywiście łatwo powiedzieć, że do Krakowa czy Wrocławia turyści przyjadą tak czy inaczej. A do Chicago nie?

Oczywiście trudno porównywać wielki, 40 tysięczny Chicago Marathon choćby z warszawskimi imprezami na kilka tysięcy uczestników w przypadku maratonu, w porywach do 12 tysięcy na półmaratonie. Jednak jedna rzecz jest poza dyskusją. Tak samo jak w USA, tak i Warszawie ludzie wydają w mieście pieniądze w związku z udziałem w biegu. Skala oczywiście jest inna, ale mechanizm ten sam.

Aby sprowadzić te rozważania na lokalny grunt zrobiłem symulację na podstawie danych ze zbliżającego się 17. PZU Cracovia Maratonu. Według systemu zapisów udostępnionego przez organizatora, na imprezę zgłosiło się na dziś 7 271 uczestników, z których 5 839 osób zadeklarowało inną miejscowość zamieszkania niż Kraków. Przyjąłem wariant najbardziej oszczędny ze wszystkich. Założyłem mianowicie,  że jeden biegacz przyjedzie do Krakowa na jedną dobę (przyjeżdża w sobotę po południu, startuje w niedzielę rano i zaraz po biegu wyjeżdża z miasta).

Taka osoba będzie potrzebować noclegu w hotelu, średnią cenę za taki hotel przyjąłem na poziomie 130 zł. Będzie jeździć komunikacją miejską. Zakładam, że będzie potrzebować kilku biletów, ewentualnie zamówi taksówkę albo Ubera. Biegacz coś musi jeść, myślę że na jedzenie wyda co najmniej 50 złotych. I wiecie co? Wychodzi na to, że nawet w takim bardzo oszczędnym wariancie osoby, które przyjadą do Krakowa na kwietniowy maraton mogą zostawić w mieście  ponad milion złotych! Szacunki dotyczą jednego biegacza, a przecież wielu z nas jeździ na biegi z całymi rodzinami, prawda?

Polskie biegi bardzo powoli, ale jednak stają się celem biegaczy zagranicznych. Jak dowiedzieliśmy się w biurze prasowym Półmaratonu Warszawskiego w tegorocznej połówce wystartuje około 1000 uczestników spoza naszego kraju, najwięcej  z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Izraela, Ukrainy, Białorusi i Hiszpanii. W porównaniu do ubiegłego roku wzrost frekwencji zagranicznych biegaczy jest znaczący. Z naszych ustaleń wynika, że w 2017 roku do mety 12. PZU Półmaratonu Warszawskiego dotarło bowiem 631 osób z krajów innych niż Polska. Ten tysiąc biegaczy to ludzie, którzy przyjechali do Warszawy specjalnie na bieg, jak im się w stolicy spodoba będą najlepszymi ambasadorami imprezy. Z łatwością mogą przekonać swoich biegających przyjaciół do wizyty w Polsce. Zatem poza efektem ekonomicznym dochodzi tutaj również kwestia budowy wizerunku Warszawy, jako miasta nowoczesnego, pełnego otwartych, serdecznych ludzi, którzy w dzień biegu potrafią wyjść na ulice, aby dopingować biegaczy. Taka jest sceneria zagranicznych biegów, w których brałem udział dotychczas i nieważne, czy była to Barcelona, Praga, Berlin, Chicago czy Tokio.

Do tego dochodzą publikacje na temat maratonu i miasta  w mediach, co przekłada się na promocję przy okazji relacji z wydarzenia. Poza jakąkolwiek dyskusją jest również wpływ biegów na propagowanie zdrowego stylu życia wśród mieszkańców, co pewnie powinno być ważnym zadaniem miasta.

Myślę, że organizatorzy polskich biegów za mało uwagi poświęcają mierzeniu wpływu, jaki ich imprezy wywierają na gospodarkę miasta. Może części mieszkańców łatwiej byłoby przymknąć oko na bieg i związane z nim utrudnienia, gdyby wiedzieli, że to nie tylko widzimisie ludzi w krótkich spodenkach, ale realna korzyść dla miasta?

fot. sportografia.pl
facebook.com/maratonwarszawski