Henryk Szost: Potrafię otworzyć się na cierpienie
Henryk Szost, rekordzista Polski w maratonie, najszybszy Europejczyk na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie legitymujący się rekordem życiowym 2:07:39 podsumował swój start we wczorajszym biegu maratońskim na Mistrzostwach Europy w Berlinie. W emocjonalnym wpisie na Facebooku szczegółowo opisał swoje przygotowania do maratonu oraz jego przebieg. Odniósł się również do kwestii startowania w mistrzostwach Starego Kontynentu zawodników pochodzących z Afryki.
We wczorajszym biegu Henryk Szost uzyskał wynik 2:18:09, co pozwoliło mu na zajęcie 19. miejsca. Były to jego trzecie mistrzostwa, poprzednie w Barcelonie i Zurychu kończyły się zejściem Polaka z trasy. – Jak słusznie zauważyli dziennikarze były to moje pierwsze ukończone Mistrzostwa Europy. Wiedziałem po co jadę! Moim głównym celem był drużynowy medal ME, natomiast jeżeli byłaby szansa na indywidualny medal taką szansę bez wątpienia bym wykorzystał. Moje przygotowania w tym sezonie przebiegały nadspodziewanie dobrze. Czułem się bardzo dobrze, każdy trening wykonywałem w 100 %, nie doznałem żadnej kontuzji. Jadąc do Berlina czułem, że jestem naprawde mocny! – napisał na Facebooku Henryk Szost. – Mam świetne życiówki, rekord Polski ale w moim sportowym dorobku brakuje tylko medalu ME! Postawiłem wszystko na jedną kartę. Miałem cichą nadzieję, że moje małe marzenie może się tego dnia spełnić. – dodał.
„Dla mnie nie ma gorszej kary, niż bieganie w upale”
Kadra Polski na berliński maraton złożona była z 6 zawodników. Henryk Szost do startu przygotowywał się wspólnie z Mariuszem Giżyńskim, Arkadiuszem Gardzielewskim, Arturem Kozłowskim i Błażejem Brzezińskim. Jedynie Yared Shegumo tradycyjnie szlifował maratońską formę w Etiopii. Podczas obozów przygotowawczych Polacy zrobili wiele, aby przygotować się na bieg w wysokiej temperaturze. – O pogodzie wiedzieliśmy wcześniej, dlatego na obozie w Szklarskiej Porębie najcięższe treningi biegaliśmy w samo południe. Już tydzień przed startem wszyscy nawadnialiśmy się mocno izotonikami. Nawet Mariusz zaprojektował nam czapeczki do których wkładaliśmy lód podczas biegu. Niestety to i tak było za mało. Osoby, które nie darzą mnie sympatią często w komentarzach sugerują, iż każdy miał tą samą pogodę. Racja! Ale każdy organizm adaptuję się inaczej. Dla mnie nie ma gorszej kary niż bieganie w upale. – podkreślił Henryk Szost. – Automatycznie się odwadniam, tracę siły i łapią mnie skórcze. Niestety taką mam fizjologię organizmu. Nie potrafię biegać w afrykańskich warunkach. Wszystkie najlepsze wyniki osiągałem w temperaturze poniżej 20°. Wyjątkiem były Igrzyska w Londynie, gdzie miałem rok konia. Na reszcie imprez albo mdlałem albo schodziłem. Mało kto wie, że po Igrzyskach w Pekinie leżałem tydzień w szpitalu z krwiakami na płucach i tak naprawdę nie wiedziałem czy wrócę do biegania. – zdradza rekordzista Polski w maratonie.
„Do 25 kilometra wszystko układało się idealnie!”
– Zazwyczaj biegnąc maraton pierwszą połówkę otwieram w 1h 04 Pierwsza grupa biegła na czas 1h 05.50. Nie rzuciłem się z motyką na słońce. Nie było to dla mnie zabójcze tempo. Do 25 km czułem się świetnie. Nogi się kręciły. Wszystko układało się idealnie. Czułem moc! Po 25 km temperatura gwałtownie wzrosła. Główny faworyt, rekordzista Europy, zszedł. Słońce dopiekało coraz mocniej i zaczęła się moja droga krzyżowa. Czułem, że słabnę. Nie byłem w stanie kleić grupy. Wiedziałem, że na medal indywidualny nie mam szans, ale kibice krzyczeli, że biegniemy na drużynowy brąz. Wiedziałem, że dobiegnę albo skonam. Umiem się otworzyć na cierpienie. Tak było i tym razem. – podkreśla Henryk Szost. – Kryzys towarzyszył mi od 25 km, zazwyczaj jest po 30 km, ale zacisnąłem zęby i biegłem dalej. Na mecie dosłownie padłem. Nogi uginały się pode mną. Wyeksploatowałem się do zera. Na mecie przykryto mnie flagą, wszyscy gratulowali nam brązu. Pomimo okropnego bólu podniosłem się z asfaltu i doczołgałem się do namiotu niesiony resztkami euforii. Po dosłownie 20 min zabrali nam flagi przepraszając za pomyłkę. Okazało się, że skończyliśmy na 5. miejscu, gdyż nie zsumowali miejsc tylko czasy. Emocje opadły. Nagle ogromna radość przerodziła się w smutek. Zabrali nam resztkę motywacji. W złym nastroju i w złym stanie zdrowotnym dotarłem do hotelu. Odcinek 1 km pokonałem w godzinę wielokrotnie się zatrzymując, wymiotując itd. – opisywał Henryk Szost.
„Nie uznaję przyznawania czołowym afrykańskim biegaczom paszportu przed imprezą mistrzowską”
Na koniec reprezentant Polski odniósł się do wywiadu, którego udzielił tuż za metą. Nie ukrywał w nim frustracji, gdy dowiedział się, że wygrał Belg pochodzący z Afryki, co ostatecznie okazało się nieprawdą. (Zwycięzca biegu, Koean Naert urodził się w Roeselare w Belgii – przyp. red).
– Po dotarciu na metę udzieliłem resztkami sił wywiadu. Redaktor poinformował mnie, że złoto zdobył Belg pochodzący z Afryki. Nie ukrywałem frustracji. Nie jestem rasistą. Jared jest moim bardzo dobrym kolegą. Wychował się z nami. Mieszka od 15 lat w Polsce. Jest szkolony przez polskich trenerów, reprezentował nasz kraj przez wiele lat. Należy się mu szacunek i uznanie. Natomiast nie uznaję przyznawania czołowym afrykańskim biegaczom paszportu przed imprezą mistrzowską. Może zgodzić się ze mną lub nie. To jest moje zdanie. Uważam, że przepisy dotyczące obywatelstwa, jak i płci zawodniczek powinny być jasno sprecyzowane przez IAAF. Ktoś kto min mieszka 3- 5 lat w danym kraju powinien otrzymywać paszport. Zatem podtrzymuję swoje stanowisko. Wielokrotnie stając na starcie biegów ulicznych rywalizujecie z afrykańskimi zawodnikami. – podkreślił.
Na koniec Henryk Szost poinformował, że były to prawdopodobnie jego ostatnie Mistrzostwa Europy. Podziękował kibicom za doping i wsparcie. – Bieganie to ciężki kawał chleba, ale dzięki Wam mam dalszą motywację, żeby jeszcze trochę powalczyć. – zakończył.
Źródło: facebook.com/szosthenryk/