Jak było na maratońskim rollercoasterze w Bostonie?
Czy Boston Marathon można porównać do jakiegokolwiek innego biegu maratońskiego na świecie? Na pewno nie. Taki maraton jest tylko jeden i dobrze wiedzą o tym dziesiątki tysięcy biegaczy, którzy w trzeci poniedziałek kwietnia od 123 lat ściągają do Bostonu. Nie odstrasza ich ani nieregulaminowa wymagająca trasa, ani ostra selekcja kandydatów do startu w biegu. Jak wygląda Boston Marathon oczami uczestnika?
Wszystko zaczyna się dokładnie tak jak na każdym innym maratonie. Najpierw obowiązkowa wizyta na expo i odbiór pakietu startowego. Expo jest czynne kilka dni. Biegacze, którzy przylecą do Bostonu wcześniej mogą cieszyć się brakiem kolejek i ten punkt programu zrealizować błyskawicznie.
Odbierając pakiet w sobotę lub niedzielę trzeba liczyć się z kolejkami i tłumem wewnątrz Hynes Convention Center, gdzie mieścci się expo. To nic dziwnego, w końcu to impreza z prawie 30 tysiącami uczestników.
Debiutanci i starzy wyjadacze
Przez ten czas przed biegiem Boston wypełnia się biegaczami, którzy noszą charakterystyczne „celebration jackets” z różnych lat. Widać, że niektórzy startują tutaj regularnie. Najczęściej dotyczy to miejscowych maratończyków, dla biegaczy spoza USA sporo trudności może sprawiać choćby logistyka.
Na czele rekordzistów stoi 70-letni Amerykanin Benett Beach, który wczoraj skompletował swój…52 kolejny start w Boston Marathon. Na mecie uzyskał czas 6:05:35. To jedyny biegacz na świecie, który ma tak długą nieprzerwaną serię biegów na trasie z Hopkinton do Bostonu. Warto nadmienić, że 17 z nich ukończył w czasie poniżej 2:40. Takiego samego wyczynu dokonał Johnny Kelley, który w latach 1933-1992 zaliczył aż 58 bostońskich maratonów, ale jego seria nie jest ciągła.
Pasta Party na bogato
Kolejnym punktem programu na liście uczestników maratonu jest Pasta Party, które na biegach w Polsce nie kojarzy się najlepiej. Najczęściej na naszych imprezach otrzymywałem niedogotowany lub rozgotowany makaron z sosem pomidorowym.
W Bostonie jest inaczej. Impreza odbywa się w niedzielę w Ratuszu i ściągają na nią wszyscy maratończycy, również dlatego, że za udział w tym wydarzeniu nie trzeba dodatkowo płacić. Zapisy na to wydarzenie prowadzone są parę miesięcy wcześniej i wtedy każdy wybiera godzinę uczestnictwa.
Nie pozwoliło to jednak uniknąć długich kolejek, które wiją się wokół budynku. Mimo to trzeba przyznać, że organizatorzy sprawnie zarządzali ruchem uczestników i na wejście do budynku nie trzeba było czekać do wieczora.
Co chwilę wpuszczali do środka kolejne grupy biegaczy, którzy do wyboru mieli 3 rodzaje makaronów, również vege, mięsne kulki, sałatę, ciasto i oczywiście napoje. Dorosłym serwowano oficjalne piwo maratonu o nazwie 26.2. Przy stolikach biegacze nie siedzieli długo, w końcu na drugi dzień czekała ich bardzo wczesna pobudka.
Krótka noc maratończyka
Właśnie, pobudka. Startujący w Boston Marathon w jednej z pierwszych fal nie mogą liczyć na długi sen. Start biegu zlokalizowany jest w miejscowości Hopkinton, która oddalona jest od miasta o 42 kilometry. Na miejsce pewnie można dostać się na własną rękę, ale organizatorzy zalecają, aby maratończycy korzystali z ich transportu.
Biegacze przewożeni są na start żółtymi autobusami szkolnymi, które akurat są dostępne, bo w trzeci poniedziałek kwietnia w stanie Massachusets obchodzony jest Patriot’s Day i szkoły są zamknięte.
Pierwsza grupa busów odjechała z Bostonu już po godzinie 6:00. Biegacze wcześniej musieli jeszcze oddać rzeczy do depozytu, ponieważ do autobusu wolno wnosić jedynie mały przeźroczysty woreczek. Organizatorzy bardzo szczegółowo wypisali, co może się w nim znaleźć.
Na ogół biegacze oprócz stroju startowego mieli na sobie również stare, niepotrzebne bluzy i kurtki, które mogli zrzucić przed samym startem w miejscach wyznaczonych przez organizatora. Warto w tym miejscu dodać, że zebrana w ten sposób odzież trafia do organizacji charytatywnej.
Już podczas Pasta Party wśród biegaczy krążyła rada, aby koniecznie zaopatrzyć się w….foliowe worki na buty, ponieważ w maratońskim miasteczku po ostatnich opadach miało nie brakować błota. Innym niezbędnym gadżetem było przeciwdeszczowe ponczo, ponieważ rano nad Bostonem przeszła ulewa i już stojąc w kolejce do autobusu można było przemoknąć do suchej nitki. Na szczęście deszcz ustąpił w okolicach godziny 9:00.
W Hopkinton jest fajnie
Podróż do Hopkinton trwała nieco ponad godzinę. Na pierwszy rzut oka miejscowość nie wyróżnia się niczym szczególnym, no może poza kompleksem sportowym, na terenie którego zlokalizowane jest maratońskie miasteczko. Jednak wystarczy spędzić na miejscu kilka chwil, aby poczuć ten nastrój wyczekiwania na start, prawdziwie maratońską atmosferę.
Na miejscu organizatorzy zapewnili biegaczom śniadanie. Można było dostać bajgla, wodę, banany oraz gorącą kawę. Pod wielkim namiotem każdy centymetr przestrzeni zajęli siedzący lub leżący maratończycy.
Część próbowała złapać jeszcze trochę snu, inni wymieniali się ostatnimi uwagami przed startem. Im bliżej rozpoczęcia biegu, tym bardziej wydłużały się kolejki do toalet, które organizatorzy ustawili niedaleko namiotów.
Maratońskie miasteczko i linię startu dzielił co najmniej kilometr. Trzeba było wziąć to pod uwagę planując start. Organizatorzy wcześniej określili najepszy czas na dotarcie do poszczególnych stref.
Maraton jak rollercoaster
Sam start 123. Boston Marathonu pozbawiony był jakiejś szczególnej oprawy. Brakowało energetycznej muzyki, niektórzy biegacze zwracali uwagę, że nie został odśpiewany amerykański hymn. Po prostu o godzinie 10:00 ruszyła elita, a dwie minuty później pierwsza fala.
Wrażenie za to robi to, co dzieje się potem. Wielobarwny tysięczny tłum sunie ulicami jak fala i dopiero wtedy doskonale widać pofałdowany profil trasy tego maratonu. Biegnąc jesteś częścią tej rzeki ludzi, jest tłoczno, ale to nie znaczy, że bieg jest niekomfortowy.
Nikt na nikogo nie wpada, wszyscy biegną w jednym tempie. Co chwilę wbiegają pod jakąś górkę, aby za chwilę pędzić w dół na zbiegu. Widok tej fali zapiera dech w piersiach. Niektórzy maratończycy po biegu komentowali, że na tej trasie czuli się jak na rollercoasterze. Trudno o lepsze porównanie.
Wspaniali są kibice, którzy szczelnie wypełnili trasę biegu. Dopingują żywiołowo, jakby byli na jakimś meczu, organizują dodatkowe stoliki z wodą, mimo że organizator poi biegaczy regularnie co 2-3 mile.
Strefy nawadniania są długie i zlokalizowane z obu stron trasy, najpierw z lewej, a potem z prawej strony. Na każdym punkcie jest Gatorade i woda Poland Spring. Pod koniec maratonu dostępne będą jeszcze odżywki w postaci batonów i żeli energetycznych.
Dziewczyny z Wellesley dają radę!
Niesamowite wrażenie robią dziewczęta ze szkoły Wellesley, które na 21 kilometrze trasy piszczą tak, że słychać je niemal kilometr wcześniej. Rozdają biegaczom słynne całusy, przybijają z nimi piątki i mocno zagrzewają ich do walki.
Na barierkach wzdłuż trasy wieszają setki ręcznie wykonanych transparentów ze śmiesznymi motywacyjnymi hasłami zgłoszonymi przez samych zainteresowanych.
Utworzony przez uczennice z College’u w Wellesley „Scream Tunnel” ciągnie się kilkaset metrów i wielu maratończyków na samo jego wspomnienie na mecie uśmiecha się od ucha do ucha. Niektórzy poświęcili kilka-kilkanaście sekund, aby chociaż na chwilę zatrzymać się w tym niesamowitym miejscu. W ogóle na tym maratonie do przodu niesie tłum, kibice i świadomość, że jest się na trasie tego najdłużej rozgrywanego maratonu na świecie.
Ale żeby nie było tak kolorowo, to na biegaczy w Bostonie czeka wymagająca trasa. Na zbiegach mięśnie mocno się zbijają, pokonywanie podbiegów kosztuje sporo sił, zwłaszcza w drugiej części trasy w okolicach 30 kilometra, gdzie zlokalizowane są aż cztery wzniesienia. Serię kończy słynny Heartbreak Hill.
Takiej mety nie ma nigdzie
Ostatnie 6-7km trasy biegacze pokonują ulicami Bostonu. Im bliżej mety, tym kibiców jest coraz więcej. Doping jest jeszcze głośniejszy niż wcześniej. Setki ludzi wystawia ręce, aby przybić z biegaczami piątki. Krzyczą, motywują, zagrzewają do walki, w doping są szalenie zaangażowani.
Wisienką na torcie jest finisz na ulicy Boylstone, gdzie wrzawa jest nieprawdopodobna. Z daleka widać wielką bramę, która oznacza koniec biegu. Kibice zgromadzeni są z obu stron ulicy, aby móc stać przy barierkach musieli przejść kontrolę bezpieczeństwa. Spiker wyczytuje nazwiska kolejnych biegaczy, którzy właśnie dotarli do mety tego najbardziej prestiżowego maratonu na świecie.
Za metą setki wolontariuszy gratulują maratończykom osiągnięć, co chwilę słychać „Congratulations!”. Jak na każdym dużym maratonie tak i w Bostonie strefa mety jest rozciągnięta, aby zmieścili się w niej kolejni finiszujący zawodnicy. Kolejno czeka na nich woda, banany, folie oraz pakiet przekąsek. Wręczane są również medale na charkterystycznych żółto-niebieskich wstążkach.
Z każdą godziną coraz więcej biegaczy paraduje z nimi po ulicach miasta. Mieszkańcy zaczepiają ich na ulicach i pytają o wrażenia, gratulują biegu, pytają czy czegoś potrzebują. Widać, jak mocno doceniają osiągnięcie, jakim jest pokonanie trasy z Hopkinton do centrum miasta.
W maratoński poniedziałek miasto nie oferuje bezpłatnych przejazdów maratończykom, ale na stacji Arlington położonej niedaleko depozytów pracownik metra otwiera bramkę swoim chipem każdemu, kto na szyi ma medal.
Pogoda nie dla biegaczy
Trzeba przyznać, że w Bostonie panuje specyficzny mikroklimat i pogoda potrafi się zmieniać dosłownie co chwilę. Kilka dni przed maratonem krążyły różne prognozy. Jeszcze w piątek niektóre z nich mówiły o tym, że w momencie startu na termometrze będzie zaledwie 7 stopni Celsjusza i porywisty czołowy wiatr.
W piątek organizatorzy nawet przesłali do uczestników maile z ostrzeżeniem, że niewykluczone jest wystąpienie podobnych warunków pogodowych jak w 2018 roku, gdy maratończycy musieli stawić czoła marznącemu deszczowi i silnym podmuchom wiatru. Ogłosili, że w związku z tym czwarta fala biegaczy ruszy bezpośrednio po trzeciej, aby uczestnicy spędzili jak najmniej czasu w oczekiwaniu na bieg.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem Biuro Prasowe wysłało komunikat z informacją, że pogoda się uspokaja, ale podtrzymali decyzję o rezygnacji z przerwy czasowej między falą trzecią i czwartą.
Ostatecznie w sobotę w Bostonie było bardzo ciepło, wręcz upalnie. W niedzielę w pierwszej połowie dnia taka pogoda się utrzymywała, ale wieczorem przyszło ochłodzenie wraz z opadami deszczu.
Gdy wydawało się, że nadciąga dobra pogoda do biegania maratonu, w poniedziałek rano było dość ciepło i pochmurno. Gdy biegacze wsiadali do autobusów w Bostonie zaczęło bardzo intensywnie padać, przed startem się wypogodziło i potem wyszło słońce. Przełożyło się to na wysoką wilgotność powietrza. Najpierw zrobiło się parno, a potem gorąco.
Jak zauważył Robert Wang, administrator grupy Abbott World Marathon Majors na Facebooku, w ciągu ostatnich trzech lat w Bostonie pogoda nie rozpieszczała biegaczy.
– W 2015 roku na starcie były zaledwie 4 stopnie Celsjusza, deszcz i czołowy wiatr, rok później na początku były dobre warunki, ale później zrobiło się gorąco. W 2017 roku sytuacja się powtórzyła, ale w drugiej części biegu było jeszcze cieplej niż rok wcześniej. Wreszczie przyszedł 2018 rok i mroźny monsun, a w tym roku biegaczom przeszkadzała wysoka wilgotność powietrza po porannych intensywnych opadach deszczu i wysokich temperaturach, które wystąpiły w okoliach południa – wspomniał. – Nauczyłem się akceptować fakt, że pogoda w Bostonie zazwyczaj zawodzi – podsumował.
Ratownicy mieli co robić
Jak pokazują statystyki udostępnione przez organizatorów takie warunki pogodowe wraz z trudną technicznie trasą sprawiły biegaczom sporo kłopotów. Z Hopkinton do Bostonu wystartowało dokładnie 27 353 biegaczy. Do mety na ulicy Boylstone dobiegło 26 632 maratończyków, a to oznacza, że z trasy zeszło 721 zawodników.
W liczbie tej zawierają się m.in. biegacze, którzy pokonywali dystans zbyt wolno i nie zmieścili się w wymaganych przez organizatora limitach czasowych oraz zawodnicy kontuzjowani.
Na trasie funkcjonowały dwa namioty medyczne. W pierwszym z nich obsłużono 452 biegaczy, w drugim 488. Pomocy udzielono również 11 zawodnikom z grupy Elite. 77 uczestników z trasy maratonu zostało odwiezionych do szpitala. Łącznie organizatorzy naliczyli ponad 2 tysiące różnych interwencji medycznych na trasie.
W komplecie na mecie
Do mety 123. Boston Marathon Polacy dotarli w komplecie, łącznie 76 osób.
Najszybszy był Marcin Soszka mieszkający na co dzień w Bradford w Wielkiej Brytanii, który uzyskał czas 2:34:15. To biegacz, o którym już pisaliśmy na łamach naszego portalu. Ma na koncie zrealizowany projekt „61. maratonów w 61. stolicach Europy”. W sumie przebiegł już ponad 100 biegów na królewskim dystansie.
– W poniedziałek w Bostonie panowały dla mnie świetne warunki pogodowe i wykorzystałem to na tej niezwykle ciężkiej trasie. Uważam, że w Bostonie wygrywają tylko najwięksi. Ten profil góra dół niszczy organizm i jak nie masz mocnej głowy to nie masz co tutaj szukać! A ja urwałem ponad 4 minuty! – powiedział Marcin Soszka. – Lubię biegać przy wysokiej wilgotności, a taka właśnie była po porannym deszczu. Wszystko parowało… Od HeartBreak Hill to już było szaleństwo. Wiedziałem, że będzie mega wynik, bo w zasadzie tam nie wiele straciłem i jeszcze mniej później, kiedy myślałem że ten ostatni podbieg nabije mi czwórki – tłumaczył.
Jak wspominał maratoński poranek nie zaczął się dla niego najlepiej.
– To, co się działo przed biegiem na Charles St. to był koszmar. Mam na myśli oberwanie chmury i totalne przemoknięcie. Pal licho rzeczy, które zabrałem i tak z zamiarem wyrzucenia przed biegiem. Ale to, że przemókł również worek z moim sprzętem na maraton to był dramat. Okno pogodowe od godziny 10:00 wyglądało dla mnie jak dar od Boga – zaznaczył.
Kolejny z wynikiem 2:42:59 finiszował Tomasz Szałapski, również z Wielkiej Brytanii, a trzecim Polakiem na mecie był Jaromir Szurlej z Nowego Jorku z rezultatem 2:46:52.
Najlepszą Polką była Agnieszka Heller z Warrenton w stanie Virginia, która uzyskała wynik 3:12:40. Jako druga z czasem 3:13:52 finiszowała Karolina Waśniewska.
Warto jednak zaznaczyć, że dla zawodniczki z Radomia poniedziałkowy start był trzecią maratońską próbą w tym roku. Wcześniej pobiegła na początku marca w Tokio, a tydzień przed maratonem w USA startowała w Dębnie, gdzie z czasem 2:50:51 zajęła 4. miejsce w klasyfikacji Mistrzostw Polski. Trzecią najszybszą Polką okazała się Anna Panchyrz z Nowego Jorku, która uzyskała rezultat 3:21:13.
Podsumowanie
Boston Marathon to impreza kompletna, w zasadzie od samego początku do końca biegacze mają poczucie bardzo dobrej obsługi. Wpisowe nie należy do najniższych, bo uczestnicy spoza USA za start muszą zapłacić 250 dolarów. Jednak patrząc na to, co otrzymujemy w ramach tej opłaty należy uznać, że są to dobrze wydane pieniądze.
W pakiecie znajduje się m.in. oficjalna koszulka adidas z długim rękawem, w ramach wpisowego organizatorzy przygotowują również Pasta Part, które odbywa się w niedzielę. Poza tym organizują transport prawie 30 tysięcy osób z Bostonu do Hopkinton i na miejscu serwują im śniadanie.
Sam maraton robi piorunujące wrażenie, doping kibiców, obsługa na trasie, wszystko na najwyższym poziomie. Słyszałem jedynie utyskiwania niektórych biegaczy na błoto w maratońskim miasteczku w Hopkinton. Wystarczyło jednak zaopatrzyć się w w foliowe worki, aby na miejscu nie stresować się ryzykiem przemoczenia butów jeszcze przed startem biegu.
Co zrobić, aby za rok pobiec w Bostonie?
Najlepiej spełnić wymagania określone przez organizatorów i zakwaflikować się z czasem podobnie jak 80 procent innych uczestników. Limity czasowe w stosunku do edycji 2019 zostały podniesione o 5 minut. O miejsce będzie jeszcze ciężej, ale zapewniam, że warto podjąć to wyzwanie. Start na tej magicznej trasie z Hopkinton do Bostonu wynagrodzi wszystko.
Marcin Dulnik