Niezwykła historia Józefa Nojiego [Część 2]
Dzisiaj czas na drugą część historii Józefa Nojiego, wybitnego lekkoatlety, światowej sławy polskiego długodystansowca okresu międzywojennego. W pierwszej poznaliśmy pierwsza lata kariery tego niezwykłego biegacza, który imponował zarówno niebywałym talentem, jak i pracowitością i zaangażowaniem w treningi i starty.
– A to nieszczęście! Słyszeliście? Józek umarł!
– Któren Józek? Dosów, Piątek czy spod szkoły?
– Józek Noja.
– Józek Noja? Ten co tak latał, że go do Warszawy wzięli?
– Zamordowali go w tem mieście! Powiedzcie Wojciechu jak to było?
– Dziś była olimpiada w Berlinie i Józek ma się rozumieć też latał. Ale nie wygrał bo go kolki chwyciły, zwalił się na trawę i tak go wynieśli. A pod wieczór zmarło się chłopakowi…
– O rany boskie! Że. też na taki koniec mu przyszło…Siedziałby lepiej w Pęckowie i ziemie orał, niż po świecie się włóczył. Zmarnowali nam Józka! A Nojowa już wie?
– Wie i do siebie dojść nie może. Akcyznika, który przywiózł tę wiadomość dziesięć razy wypytywano jak to z synkiem było. A płacze, a lamentuje…
– A ten akcyznik skąd wie o Nojim?
– Z miasta, Czarnkowa przyjechał w radio – powiada – o tym mówili.
Tak w swoim reportażu przedstawił wieczór po debiucie olimpijskim Józefa Nojiego w Pęckowie Jan Erdman.
„Befsztyk Nojiego”
Tak natomiast według Janusza Kusocińskiego wyglądał obiad w dniu debiutu olimpijskiego Józka:
– Co Pan robi?! – krzyczy wściekły Kusociński.
– Jem obiad – odpowiada Noji.
– Coś takiego!! Po czymś takim będzie Pan pierwszy w kolejce do toalety, nie do medalu…
Tak mniej więcej miała przebiegać rozmowa Kusego z Nojiem w dniu startu w Berlinie na 10 000 metrów. Ostrą reakcję Kusego miał wywołać widok olimpijczyka zajadającego krwisty befsztyk. Czy jednak cała sytuacja miała miejsce? Zdaniem biografa Kusocińskiego, redaktora Bogdana Tuszyńskiego, cała historia była kompletną bzdurą wymyśloną przez Kusocińskiego.
Nie wytrzymał presji?
Jakby nie było, olimpijski debiut Nojiego wypadł blado. Biegł w czołówce przez połowę dystansu, był na 3-5 miejscu. Nagle jednak zaczął się dramat polskiego długodystansowca. Słabnie z każdym kolejnym metrem. Zostaje z tyłu najpierw kilka metrów, potem kilkadziesiąt, kilkaset. W oficjalnych wynikach figuruje na czternastym miejscu. Finiszował wykończony przez kolkę, dwukrotnie zdublowany, ze stratą aż dwóch minut do zwycięzcy, Fina Ilmari Salminena. Jednakże niektórzy polscy dziennikarze uważają, że to pomyłka. Noji bowiem według nich zakończył bieg po pokonaniu zaledwie 24 okrążeń (9600 metrów) i sklasyfikowano go błędnie.
Daleko mu było do olimpijskiego występu Janusza Kusocińskiego, który po tym biegu rozpętał nagonkę na Petkiewicza i cały Polski Związek Lekkiej Atletyki. Dzięki niemu, w przedwojennej Polsce sformułowanie „befsztyk Nojiego” stało się popularnym zwrotem i synonimem idiotycznej wymówki dla nieudaczników. Kusociński triumfował, rozpisywał się na temat złych metod treningowych Petkiewicza. „Uważam, iż Petkiewicz popełniał i popełnia zasadniczy błąd, pomijając trening kondycyjny, który dopiero powinien doprowadzić do wyników. Petkiewicz ma na uwadze same wyniki” – napisał.
Następnie Kusy ostro atakował PZLA za marnowanie środków, kolesiostwo itp. Ci, którzy nie czytali pierwszej części tej historii, muszą wiedzieć Stanisław Petkiewicz i Janusz Kusociński od lat byli w wielkim konflikcie. Dla zrozumienia historii Nojiego jest to bardzo ważne. Petkiewicz był jego trenerem i przyjacielem. Ich relacje odbiegały od zwyczajowych relacji trener – uczeń. Gdyby nie Petkiewicz Noji nie mógłby trenować w Warszawie, ponieważ nie miałby gdzie mieszkać. Popularny niegdyś Petek był zaledwie rok starszy od Józefa, przyjął go pod własny dach, układał mu trening i nawet wspólnie go w większości realizowali.
Kusocińskiego, który z powodu kontuzji nie mógł startować w 1936 roku, Noji szczerze podziwiał. Do Berlina Kusy pojechał jako korespondent sportowy. Szczerze mówiąc, przez wzgląd na konflikt z Petkiewiczem był on ostatnim człowiekiem, który mógł obiektywnie ocenić występ młodszego kolegi.
Sam Noji tłumaczył złą dyspozycję bardzo silnym bólem w prawym boku i udzie. Stwierdził również, że befsztyk nie mógł mu zaszkodzić, gdyż zjadł go o 13:00 a bieg był o 19:00. Być może wystraszył go Kusociński swoimi wrzaskami? Może zwyczajnie puściły mu nerwy, a całej sytuacji, którą opisywał Kusy nie było? Noijowi ciężko jednak było zarzucić kłamstwo mistrzowi i wybrał rozwiązanie pośrednie?
Osobiście uważam, że występ Nojiego był zwyczajnie na miarę jego możliwości. Nigdy nie lubił biegać na 10 000 metrów. Niestety wszyscy chcieli, żeby został następcą Kusego. Ponad 30 milionów ludzi pragnęło złota za wszelką cenę. Dodatkowo złoto zdobyte w sercu nazistowskich Niemiec to by było coś… Chciał czy nie chciał musiał biec. Rezultat, który osiągnął (32:13) odpowiadał jego ówczesnym możliwościom. Miesiąc później na mistrzostwach Polski ustanowił swój rekord życiowy rezultatem 31:41,4.
Szansa na rehabilitację
Całe szczęście na tym występy olimpijskie oraz życie Józka się nie skończyły. Miał szansę zrehabilitować się na o połowę krótszym dystansie. Do finału awansował z trzeciego miejsca w swoim biegu i dopiero z 13. czasem. Wydawało się, że powtórka z biegu na 10 000 metrów jest bardzo możliwa. W dniu finału, tym razem na wszelki wypadek podobno nic nie jadł przed startem.
Jeśli chodzi o presję ta musiała być ogromna. Noji wiedział, że jeśli tym razem zawiedzie… lepiej nawet nie mówić. Ruszyli, Noji biegnie w środku. Faworytami podobnie jak w biegu na 10 000 metrów są Finowie, którzy w tamtym biegu zgarnęli wszystkie medale oraz Japończyk Murakoso i Szwed Jonsson. Pierwsze 1500 metrów przebiegają w 4:16. Następne dwa okrążenia to moment słabości naszego biegacza, trzykrotnie zostaje w tyle. Za każdym jednak razem dochodzi do czołowej grupy, choć pewnie kosztowało go to sporo sił. W końcu przychodzi ostatnie okrążenie i zaczyna się ucieczka Finów. W pogoń za nimi rusza Szwed i Japończyk. Noji zostaje w tyle. Salminen – zwycięzca na 10 000 metrów potyka się. Mijają go Szwed, Japończyk oraz w końcu zaczynający finisz Polak. Gdzieś w tyle za nimi szaleje Louis Zamperini.
Ostatecznie Polak zajmuje piąte miejsce za dwoma Finami, Szwedem i Japończykiem. Po biegu żałuje trochę, że za późno zaczął finisz choć jak sam twierdzi, maksymalnie mógł być czwarty. Wspaniały finisz „Niezłomnego” Amerykanina w polskiej prasie przechodzi bez echa. W filmie reżyserii Angeliny Jolie widać parę razy zawodnika z czerwonym orłem na piersi. Pokonał on Louisa Zamperiniego o 13 sekund czyli jakieś 80 metrów… Raz jeszcze to napiszę, szkoda, że o Józku nikt filmu nie nakręcił.
Polska oszalała
Zajmując piąte miejsce Noji staje się bardzo popularny w Polsce. Dzisiaj może wydawać się to trochę dziwne, przecież piąte miejsce szału nie robi… Żeby zrozumieć, że jednak szał był trzeba wiedzieć, że wtedy długodystansowcy byli niezwykle popularni w świecie. Paavo Nurmi dziewięciokrotny mistrz olimpijski z lat 1920-1928 był uważny za najpopularniejszą osobę na ziemi. Bycie piątym na igrzyskach olimpijskich na tym dystansie oznaczało niemal bycie piątym Beatelsem.
„Jak wrócił Józek z Berlina z tej olimpiady w czerwonym ubraniu ludzie z naszej wsi lecieli za nim jak za Cyganem” – wspominała matka Józka. Dodawała również z dumą – „Trzy karczmy są we wsi. Józef zarabia pieniądze i mógłby codziennie butelkę wypić, ale jak go kto namawia to nigdy się nie zgodzi”.
Sukces Nojiego oraz jego rekord Polski (14:33,4 z takim czasem zająłby trzecie miejsce w Los Angeles 1932, oraz pierwsze na mistrzostwach Europy w 1934) musiały odbijać się czkawką Kusemu. Kilka miesięcy później zagrożony dyskwalifikacją wysyła do PZLA list z przeprosinami. Kończy się na naganie. Tymczasem Józek zmienia barwy klubowe. Zamienia Legię na Syrenę. Przez chwile zmienia również zawód na motorniczego.
Do końca 1938 roku w kraju nie ma na niego mocnych ani na 5000 ani na 10 000 metrów (choć ten drugi dystans biega znacznie rzadziej). W tym czasie znowu zajmuje piąte miejsce na mistrzostwach Europy na 5000 metrów w 1938 roku (znowu wygrali ci cholerni Skandynawowie, czas Nojiego 14:47,8 stanowczo za słaby) oraz zwycięża z wracającym na bieżnię Kusocińskim. Kusy odgraża się jednak, że jeszcze wygra z Józkiem prowadząc od startu do mety. Petkiewicz odpowiada, że prędzej mu kaktus na ręce wyrośnie.
Na tym kończę część drugą. W trzeciej sprawdzimy, czy wyrośnie coś na ręku Petkiewicza i niestety zakończymy historię Józefa Nojiego.
Autor: Michał Gordon
fot. Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny – Archiwum Ilustracji (NAC)