Tomasz Lewandowski: Koronawirus już dawno dopadł PZLA! [OŚWIADCZENIE]
W świetle toczących się dyskusji i w trosce o przyzwoitość oraz dobro moich zawodników chciałbym przedstawić moje stanowisko. W niektórych mediach już zbyt długo sytuacja przedstawiana jest bez znajomości faktów, a zamieszanie wokół mojej grupy staje się pretekstem do spekulacji. W dodatku tracą na tym wszyscy – polski sport, kibice, trenerzy i przede wszystkim zawodnicy – pisze Tomasz Lewandowski w swoim oświadczeniu, które zdecydowaliśmy się opublikować w całości.
Ze strony przedstawicieli Polskiego Związku Lekkiej Atletyki trudno dostrzec, by komuś zależało na rzeczowym rozwiązaniu problemu. Staje się on papierkiem lakmusowym polskich biegów w roku olimpijskim. Szkoda, bo moje doświadczenia udowadniają, że Polacy skutecznie i z powodzeniem rywalizują o medale wielkich imprez z czołówką światową.
Współpracuję ze związkiem od 15 lat. Jako jeden z trenerów kontraktowych PZLA przygotowywałem wielu zawodników do występów w barwach narodowych, m.in. na Igrzyska Olimpijskie, Mistrzostwa Świata, Mistrzostwa Europy, Drużynowe Puchary Europy, mecze międzypaństwowe. Moja grupa zdobyła najwięcej medali międzynarodowych w ostatnich latach w Polsce. Nie skarżę się, że nie miałem wsparcia na początku – w końcu na nagrody trenerzy – czyli ci, których nie widać – muszą pracować latami. Taka jest kolej rzeczy.
Jednak osiągając coraz większe sukcesy stawałem się z moimi zawodnikami coraz większym problemem dla związku. Nasze metody treningowe i ścieżka szkoleniowa, co roku były kwestionowane. Kolejne medale i sukcesy nie wpływały na poprawę jakości szkolenia. Mimo coraz lepszych wyników byłem ciągle przywoływany do porządku i karcony czysto uznaniowymi decyzjami m.in. w przypadku doboru sparingpartnerów, powołania na imprezy, wysokości kontraktu.
Byłbym niewdzięczny pisząc, że nigdy nie miałem wystarczającego wsparcia. Z drugiej strony muszę stwierdzić uczciwie– z perspektywy lat uważam, że osiągnęliśmy te wszystkie sukcesy mimo pomocy PZLA, a nie dzięki niej.
Rok 2019 był jednym z najlepszych w mojej karierze jako trenera. Marcin Lewandowski zdobył, jako pierwszy Polak w historii medal mistrzostw świata na otwartym stadionie na 1500 m. Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka jako podpora damskiej sztafety 4×400 m wywalczyła zloty medal nieoficjalnych MŚ sztafet, wreszcie srebro MŚ w Doha.
W grupie oprócz tej dwójki była jeszcze Angelika Cichocka, która w 2016 roku pod moją opieką zdobyła historyczne złoto ME oraz Adam Kszczot. Wicemistrz świata na 800 m dołączył do nas jesienią 2019, bo zależało mi, by nie pozostawić go samego po rozstaniu z jego dotychczasowym szkoleniowcem.
Wiedziałem też, że bliska współpraca i treningi z Marcinem pomogą obydwu zawodnikom w uzyskaniu rekordowych wyników w najważniejszym sezonie czterolecia. Za pracę z nim związek zaproponował mi początkowo – bagatela – 2000 pln brutto (za miesiąc)! Wkrótce jednak oferta została cofnięta i stwierdzono, ze można mi dokładać roboty bez ograniczeń, w ramach obecnego kontraktu.
Bez względu na to, chciałem się zaangażować, bo uważam, że wolna od zmartwień głowa mistrza świata Adam zasługuje na dużo więcej niż 2000 pln! Najlepszy zawodnik zasługuje na najlepsze wsparcie, trenera, obozy i wolną od zmartwień w roku olimpijskim głowę.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że wielu trenerów z niepokojem i poważnymi obawami przyglądają się temu, co się dzieje w samej instytucji PZLA, ale także w całej polskiej lekkiej atletyce.
Wbrew temu, co się mówi i pokazuje w mediach – źle się dzieje w samej instytucji PZLA, ale także w całej polskiej lekkiej atletyce. Patrzę ze swojej perspektywy, jednak jestem pewny, że moje doświadczenia są podzielane przez wielu trenerów.
Sposób, w jaki często byłem traktowany trudno określić inaczej niż lekceważenie, brak elementarnego szacunku, pomawianie i wykorzystywanie. Stres to element pracy trenera, jednak w moim wypadku atmosfera długotrwałego konfliktu sprawiła, że odbiło to bardzo poważne konsekwencje na moim zdrowiu.
Moje zdrowie zwyczajnie się załamało. Byłem lekceważony, nieszanowany, pomawiany i wykorzystywany. Do tego stopnia, że stałem się wrakiem, także emocjonalnie.
W takiej sytuacji, by mieć, z czego żyć i utrzymać rodzinę, tymczasowo przystałem na propozycję pracy jako trener-konsultant zawodników zagranicznych, nie będących jednak w żadnej kadrze narodowej.
We współczesnym sporcie odchodzi się od pracy 1:1, a tworzy się grupy treningowe, dzięki którym jest szansa na nawiązanie walki ze światem. Dlatego o moich zawodników już w ubiegłym roku wnioskowałem do PZLA, by uwzględnić ich, jako sparingpartnerów. Nie stanowiąc żadnej konkurencji dla polskich zawodników (poziomem im nie dorównywali), okazywali się pomocni, co więcej mogli pokrywać część kosztów mojej pracy, na które nie stać było podobno polskiego związku. Wnioskowali też o to wszyscy moi zawodnicy. Co więcej, zgodę taką otrzymaliśmy. Piszę to, aby wskazać, że sam poszukiwałem oszczędności i że widziałem realną szansę na porozumienie oraz systematycznie podnoszenie poziomu sportowego polskiej czołówki.
Udało mi się przejść pierwszy etap leczenia, nabrałem sil. Prosiłem, tak jak w poprzednich latach o przychylność, godziwe warunki pracy, traktowanie z szacunkiem – w perspektywie najważniejszego sezonu. Sezonu olimpijskiego. Od tego zależał mój stan i dalszy przebieg leczenia.
Propozycja ze strony PZLA przedstawiona mi późną jesienią, choć mnie nie zaskoczyła, była niestety kolejnym dowodem, że nie liczy się w centrali rozwijanie kompetencji, dyscypliny i rekordów – ale status quo i dobro doraźne. Miałem czwórkę czołowych światowych biegaczy, rekordzistów kraju i medalistów imprez mistrzowskich.
Pierwotna propozycja ze strony związku została przeze mnie odrzucona nie ze względów finansowych (jak to podawały media), a ze względów zdrowotnych. Także z tego powodu, że związek nie chciał zmienić sposobu przygotowań do igrzysk, o co wnioskowałem.
Uznawałem za niezbędny element przygotowań dostępność psychologa, lekarza, sparingpartnerów, udział w dodatkowych zgrupowaniach zagranicznych oraz moją obecność na zawodach, czyli elementarnych standardów w pracy z zawodnikami na tym poziomie. Nie chciałem by się powtórzyła sytuacja, w której ja inwestuje w nasze przygotowania – przedłużając na koszt własny zgrupowanie, a na imprezę docelowa za „akt niesubordynacji” zostaje ukarany brakiem powołania.
Postawiono mi szereg wymogów, m.in. dotyczących potwierdzania formy sportowej moich podopiecznych w sezonie halowym, udziału w różnych zawodach czy obozach (niezgodnych z koncepcją przygotowań), wyjazdów służbowych na koszt własny, zmieniano mi w ostatniej chwili program szkolenia wysyłając, zamiast na wcześniej zatwierdzone obozy w górach – obozy nad morzem albo wycofując z akcji obozowej na kilka dni przed wyjazdem psychologa, który miał być podstawą przygotowań na tym akurat zgrupowaniu.
Można powiedzieć, że prosiłem o wiele. Jednak po pierwsze plan był wstępnie akceptowany, po drugie wszyscy twierdzili, że w roku olimpijskim należy się do imprez przygotować w pełni profesjonalnie. Trudno nazwać profesjonalnym takie praktyki, o których piszę powyżej. Mamy walczyć o medale IO, a nie mistrzostw gminy.
W momencie, gdy nie zgodziłem się na – niepoważne moim zdaniem – propozycje związku, które w mojej ocenie poważnie zaburzały dotychczasową pracę prowadzonych przeze mnie zawodników – moja grupa formalnie przestała istnieć. I to pomimo tego, że deklarowałem dalszą chęć pracy z nimi.
Patrycja znalazła nowego szkoleniowca, podobnie musiała postąpić Angelika. Formalnie z dnia na dzień przestałem być trenerem Marcina i Adama, mimo że wykonałem już od jesieni potężną pracę przygotowującą ich do sezonu olimpijskiego, potwierdzoną zresztą świetnymi występami na zawodach halowych na początku roku.
Związek zwlekał z nową ofertą, prowadzono rozmowy z moimi następcami, jednocześnie pojawiały się wypowiedzi i sugestie jakobym to ja stawiał sprawę na ostrzu noża. Jednak podkreślam, że cały czas podtrzymywałem kontakt z Adamem i Marcinem, ale także z Angeliką i Patrycją, nie tracąc nadziei, że do porozumienia dojdzie. Jednak nie za wszelką cenę.
Mimo wszystko odłożyłem dumę na bok, starałem się zapomnieć o tym, jak byłem traktowany w przeszłości, o trudnej współpracy- wierzyłem, że stanie się to podstawą dla obu stron do ponownych rozmów.
Łatwo nie było, padło wiele słów, oskarżeń, inwektyw, nasłuchałem się tego, kim jestem, jak niewiele znaczę, do czego się nie nadaję. Może to dla niektórych zabrzmi to niepoważnie, ale dla dobra zawodników zamknąłem oczy i zatkałem uszy, by ostatecznie, po czasie, wycofać się ze wszystkich roszczeń, zaakceptować nieuczciwy, bardzo przedmiotowy sposób traktowania mnie i moich biegaczy. Prosiłem tylko o jedno – by uszanować mój stan zdrowia i zrobić wszystko, co możliwe, by unikać sytuacji konfliktowych.
Niestety związek zmienił zdanie, a nowa propozycja, jaka została mi telefonicznie przekazana to ostatnia, jak się dowiedziałem, z ofert. Zdradzam ją, gdyż nie wiąże mnie w tym momencie żaden kontrakt, chciałbym też, by opinia publiczna dowiedziała się, na ile wyceniana jest przez PZLA praca trenera w Polsce.
Kontrakt opiewa na kwotę 200 zł brutto za dzień. Jednak nie za każdy przepracowany dzień, a jedynie za dzień wyjazdowy, bez względu na ilości dni pracy. My mieliśmy jeszcze zaplanowane 3 zgrupowania po 24 dni (z czego 6 to dni podróży). A więc 63 dni obozowe dałoby 12600 złotych brutto, za cały okres przygotowań do sezonu (8 miesięcy). Daje to średnie wynagrodzenie miesięczna na poziomie 1500 zł brutto!
Powiedziano mi wyraźnie, że jeśli moi zawodnicy zdobędą medal na igrzyskach, moje wynagrodzenie zostanie (po fakcie) podniesione i przywrócone do kwoty przyznanej związkowi przez MSiT. Wniosek został złożony w konkretnym celu, a jego nierozłącznym elementem jest trener, wymieniony z imienia i nazwiska – Tomasz Lewandowski. I taki wniosek został zatwierdzony.
Jednocześnie nie mam żadnych gwarancji, że będę mógł podążać moją ścieżką szkoleniową, że moi zawodnicy nawet po uzyskaniu minimum kwalifikacyjnego będą mogli w spokoju przygotowywać się do Tokio, ani nawet – że w stroju narodowym wejdę na stadion olimpijski, by wspierać swoim doświadczeniem i umiejętnościami polskich reprezentantów.
To nie jest smutne, ani niesprawiedliwe. To upokarzające. Nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich trenerów, którzy mają w ten sposób nakreślone perspektywy rozwoju zawodowego, którym w ten sposób wskazuje się, że partnerstwo i wspólna praca dla wyższego dobra to tylko mrzonka.
Chciałem spokoju przygotowań, wsparcia administracyjno-logistycznego, obozów, opieki fizjoterapeuty i psychologa. Chciałem też otrzymać wynagrodzenie przyznane mi przez MSiT oraz wypracowany sobie dodatek za medal MŚ (3000 zł brutto). Uważam, że na to zasłużyłem! W piśmie do zarządu PZLA zasugerowałem, by odłożyć zaszłości „do lodówki”, a skupić się na przygotowaniach do IO.
Tymczasem po 15 latach pracy dowiedziałem się – i to za pośrednictwem mediów, że zostałem odsunięty i nie będę już trenerem kadrowym. Każdy kto zna się na sporcie, wie że w przededniu igrzysk najlepszym rozwiązaniem jest kontynuowanie myśli szkoleniowej, która sprawdza się przez wiele lat. Tymczasem wmawia się ludziom, zawodnikom, że inny trener to najlepsze rozwiązanie. To jedynie coś jak puder na pryszcze.
Chcę być dobrze rozumiany, bo mój głos traktowany jest wyrywkowo a wypowiedzi wyjmowane z kontekstu i manipulowane. Nawet trener z wielkim doświadczeniem i umiejętnościami, nie jest w stanie w tak krótkim czasie zbudować czegoś, co trwa latami. Fizycznie to niemożliwe. To improwizacja. Nie tak przygotowują się kandydaci do medali IO!
Przy tym zaznaczę to jasno. To dobrze, że właśnie Piotrowi Rostkowskiemu PZLA powierza tą trudną misję, bo trener ten zna się na rzeczy. I wiem, że da z siebie wszystko, choć mojego poznania zawodników jednak nie ma. To zarazem jeden z największych fachowców w Polsce.
Jednak związek pisząc, że stało się to za porozumieniem z zawodnikami (tym bardziej ze mną) manipuluje faktami, by nie powiedzieć, że mija się z prawdą. Nie ma innych kandydatur, ani czasu, to rozwiązanie doraźne, podjęte na kilka dni przed zgrupowaniem, na które trzeba było na ostatnią chwilę kupić bilety na czyjeś nazwisko…
Prawdą jest, ze jeśli ktoś sprawia kłopoty, to jest do odstrzału. Było to powtarzane mi i moim zawodnikom oraz innym trenerom – kilkukrotnie. Obecnie to zawodnicy i trenerzy mają służyć związkowi, a chyba powinno być odwrotnie (zgodnie ze statutem związku)? Nawet wieloletnie nakłady, rozwój mistrzowski, rekordy Polski i medale największych imprez – nie są w stanie w roku olimpijskim zatrzymać ambicjonalnych gier.
Nie ma myśli o dobru trenera, zawodników. Z trenerem, zawodnikami, a co za tym idzie kibicami – zarząd się w tej sytuacji zwyczajnie nie liczy.
Mogę mnie wyrzucić z kadry, osierocić moich zawodników, mogą mnie oczerniać, pomawiać, zabrać mi wynagrodzenie, które sobie wypracowywałem przez wiele lat wynikami sportowymi, ale to nie odsunie mnie od sportu, jedynie od toksycznych ludzi i szkodników.
Czy w ramach kadry kraju, czy personalnie, na stale czy doraźnie, w Polsce, czy poza nią, czy w dresie np. Republiki Czeskiej – będę wspierał moich zawodników. Nie jest to optymalne, to prowizorka, ale tylko tyle możemy. Wyciśniemy z tego najwięcej, jak się da. Szkoda jednak, że naszej energii i zaangażowania nie można skierować na właściwe tory.
Pati, Angie, Adam, Marcin – nie poddawajcie się! Jestem i będę – w taki czy inny sposób – z Wami!
Trener Tomasz Lewandowski
Przedruk oświadczenia ze strony facebook.com/Trener-Tomasz-Lewandowski