Jak Dezyderia Pawlak została Ironwoman? [ROZMOWA]

Debiutowała w Sprint Triathlonie Gdynia. Kilka lat później przekroczyła metę pełnego dystansu IRONMAN. Rozmawiamy z Dezyderią Pawlak – gdynianką, matką dwójki dzieci, na co dzień wuefistką.

Triathlonowa pasja, zawód nauczyciela wychowania fizycznego – czy sport od zawsze obecny był w Pani życiu?

Pasja to chyba za duże słowo. Pasja jest czymś, czemu poświęcamy się w całości, w każdej wolnej chwili. Zdecydowanie triathlon nie zajmuje u mnie aż tak wysokiego miejsca – jest jednak tym, co lubię robić i co sprawia mi przyjemność.

Nigdy nie trenowałam wyczynowo żadnej dyscypliny sportowej, ale zawsze byłam aktywna fizycznie. Wychowałam się w czasach, kiedy wszyscy biegaliśmy po podwórku i chyba wtedy wypadało być po prostu sprawnym. Mój zawód jest związany oczywiście z moim wykształceniem, dobrze czuję się w szkole i w pracy z młodzieżą. Wymaga to też ode mnie utrzymania formy i trochę pomaga w łączeniu trenowania z obowiązkami zawodowymi.

Czy polska młodzież wie, co to triathlon? Czy w erze smartfonów i e-sportu, gdy młodych ludzi ciężko zainteresować nawet obejrzeniem meczu w telewizji, da się zachęcić kogoś do podjęcia sportowych wyzwań, które wymagają mozolnego, czasem monotonnego treningu na pływalni czy wydeptania setek kilometrów biegowych ścieżek?

Ciężko mi stwierdzić, czy polska młodzież wie, co to triathlon. Ta gdyńska z pewnością jest bardziej zorientowana ze względu na to, że Gdynia jest co roku gospodarzem triathlonowych zmagań. Myślę, że dużą rolę w rozpropagowaniu tej dyscypliny odegrał też film „Najlepszy”, o historii Jerzego Górskiego. Młodzież, wraz ze swoimi klasami, licznie uczestniczyła w seansach kinowych.

Zmobilizowanie młodych ludzi do sportu to obecnie coraz trudniejsze wyzwanie, które powinno zacząć się od najmłodszych lat w domu. To rodzic jest pierwszą osobą, która zachęci dziecko do aktywnego spędzania czasu. Jeśli dziecko odnajdzie pasję i radość w jakiejś dyscyplinie, to może samo będzie chciało być profesjonalnym sportowcem i mozolnie trenować. Aby młody człowiek wytrwał w tym postanowieniu, będzie potrzebował wsparcia od rodziców, szkoły, trenera czy klubu.

Niestety, sport stał się dla dzieci chyba mniej atrakcyjny. Kiedyś był pewnego rodzaju alternatywą, szansą. Teraz czasy się zmieniły i wszystko jest na wyciągnięcie ręki. W dobie, gdy młodzież ma coraz większe problemy z kondycją nie tylko fizyczną, ale i psychiczną, może należałoby bardziej skupić się na tym, co zrobić, aby odciągnąć ich od ekranów i zachęcić do realnych spotkań podczas wspólnych aktywności ruchowych. To właśnie w ruchu, który jest przecież naturalnym wyzwalaczem radości i pozytywnych emocji, powinniśmy szukać pomocy w rozwiązaniu tego narastającego problemu. To nie musi być od razu wyczynowy trening, niech po prostu częściej wspólnie wyjdą na lodowisko czy pojeżdżą na rowerach. Zamiast na konsoli, niech pograją ze sobą na boisku.

Nie wiem, czy sport może obecnie wygrać z telefonem – to temat na osobne rozważania i działania na większą skalę. Potrzebne są do tego również nakłady finansowe i współpraca wielu instytucji. Problem jest już jednak zauważalny i pewne działania są podejmowane, ale to chyba wciąż za mało.

Wróćmy do Pani przygody z triathlonem. Zaczęło się od sprintu w Gdyni, w 2015 roku…

Tak naprawdę zaczęło się od zwykłego truchtania, które początkowo miało mi tylko pomóc w zrzuceniu zbędnych kilogramów po ciąży. Potem było wyzwanie przebiegnięcia pierwszych w życiu 10 km, a następnie kibicowałam zawodnikom w Gdyni podczas pierwszych edycji triathlonu i tak od tego patrzenia narodziła się myśl, że może też spróbuję.

Umiałam już pływać, nigdy nie bałam się wody. Na rowerze każdy przecież umie jeździć – dopiero potem okazało się, że to jednak nie jest takie proste (śmiech). A z bieganiem wiedziałam, że sobie poradzę, więc podjęłam decyzję i zapisałam się na pierwsze zawody triathlonowe w Gdyni, na dystansie sprinterskim.

Czy już wtedy wiedziała Pani, że to początek dłuższej przygody z triathlonem, a na horyzoncie widniały większe cele?

Absolutnie nie, wtedy nic nie planowałam, nie miałam zarysowanej wizji i ustalonego planu, że w przyszłości chcę być „Ironwoman”. Do pierwszego startu przygotowywałam się sama, chciałam tylko zaliczyć zawody i zobaczyć, jak to jest. Do mety dobiegłam w bardzo średnim czasie, było trochę trudniej, niż się spodziewałam, ale nie zniechęciło mnie to i zaplanowałam następne starty.

Po sprincie przyszedł czas na starty w „połówkach”. Stała poprawa wyników przez kilka kolejnych sezonów, ale największy progres przyszedł w minionym sezonie. Czy start na pełnym dystansie rok wcześniej (2021) pomógł znacząco poprawić wynik na IRONMAN 70.3?

Zanim pojawiła się połówka, to przez upadek na rowerze i poważne złamanie ręki straciłam jeden sezon. Potem były starty na dystansie ¼ i olimpijskim, aż w końcu przyszła pora na połówkę. Do tego dystansu postanowiłam się już przygotować pod fachowym okiem Jakuba Czai. Moje wyniki poprawiają się nieznacznie, ale to jest kwestia mojego treningu i poświęconych na niego godzin. Znam swoje miejsce w szeregu i mniej więcej wiem, w jakim czasie zamelduję się na mecie, jeśli oczywiście nie przydarzy się nic niespodziewanego. W tym roku poprawa rzeczywiście była dość znaczna i samą siebie zaskoczyłam pozytywnie. Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć, czy to zasługa pełnego dystansu i przygotowań do niego – może trochę tak?

Wbiega Pani na głośną, roztańczoną metę Enea IRONMAN Gdynia. Spiker wykrzykuje „You are an IRONMAN!”. Co Pani czuje?

To jest mieszanka i kumulacja wielu odczuć. Ulga – że to już meta, że udało się wytrwać do końca, nie tylko wyścigu, ale i całych przygotowań. Niedowierzanie – naprawdę to zrobiłam? Przecież jeszcze niedawno z trudem pokonywałam kolejne kilometry! Satysfakcja i duma – nie poddałam się, dałam radę, wytrzymałam, pokonałam samą siebie, swoje ograniczenia i lęki. I w końcu ogromna radość i trochę wzruszenia.

Meta to jednak nie wszystko. Wiele osób podkreśla, że Gdynia w pierwszy weekend sierpnia ma w sobie po prostu coś magicznego. Czy jako gdynianka też Pani to czuje?

Tu będę mało obiektywna. Jestem lokalną patriotką, uwielbiam moje miasto i uwielbiam zawody w Gdyni. Lubię startować u siebie, więc dla mnie atmosfera tutaj zawsze będzie świetna.

Trzy powody, dla których warto spróbować triathlonu, to…

Ludzie, atmosfera i satysfakcja.

A jak najlepiej zacząć? U Pani sprawdził się start w sprincie, ale regularnie bierze Pani też udział w zawodach Indoor Triathlon w Gdyni – najbliższe już 5 lutego 2023. Czy to dobra propozycja dla tych, którzy się wahają?

Najpierw trzeba po prostu ruszyć się z przysłowiowej kanapy, powoli wdrażać w aktywność fizyczną, aby nie zniechęcić się już na samym początku. Fajnym rozwiązaniem dla stawiających pierwsze kroki w amatorskim sporcie są właśnie zawody biegowe na różnych dystansach, sztafety triathlonowe ze znajomymi, krótkie dystanse w triathlonie. Indoor Triathlon to taki dystans, z którym każda aktywna fizycznie osoba powinna sobie poradzić, więc jak najbardziej na początek to będzie dobra opcja. Na zbliżającą się edycję udało mi się nawet namówić moich uczniów na start w szkolnej sztafecie.

Czy ma już Pani plany startowe na sezon 2023?

Tak, mam już ogólny zarys moich startów. Mam swoje ulubione imprezy i miejsca, ale nie jestem osobą, która ma wypełniony cały kalendarz już rok wcześniej. Lubię czasami zapisać się na zawody w ostatniej chwili.

Czego Pani życzyć przed zbliżającym się nowym rokiem?

Nie będę oryginalna – zdrowia przede wszystkim, udanych startów i fajnych emocji.

Tego właśnie życzymy i dziękujemy za rozmowę!

Źródło: Sport Evolution