Koronawirusem w biegaczy. Dlaczego padło akurat na nas?
Koronawirus demoluje polski rynek imprez biegowych. W czwartek organizatorzy półmaratonu w Poznaniu, a wczoraj w Gdyni poinformowali, że przekładają swoje imprezy na inny termin. Wiele wskazuje na to, że to nie ostatnie biegi, które nie odbędą się na wiosnę. Sytuacja jest bardzo trudna, żeby nie powiedzieć, kryzysowa. Pytanie tylko, dlaczego akurat imprezy biegowe są odwoływane?
Media grzmią na temat koronawirusa, ale wokół nas życie toczy się normalnie. W Warszawie otwarte są lotniska, dworca kolejowe, stacje metra. Przyjdźcie rano na stację Politechnika czy Centrum, zobaczycie tam tysiące osób. Później w wielkim ścisku podróżują w wagonach podziemnej kolejki.
Normalnie funkcjonują kościoły. Bez przeszkód odbywają się nabożeństwa, w których biorą udział setki wiernych, często w podeszłym wieku, borykających się z chorobami, dla których koronawirus może być realnym zagrożeniem.
Czynne są wielkie galerie handlowe, kina, teatry. Jak dawniej odbywają się wystawy, pokazy, koncerty.
Nie słychać, aby zamknięte dla kibiców miały być stadiony piłkarskie. Mecze 26. kolejki odbywają się zgodnie z planem. Wczoraj w Zabrzu Górnik grał z Cracovią, na stadionie przy ulicy Roosvelta zasiadło prawie 9 tysięcy widzów.
Dlaczego odwoływane są akurat biegi?
Co takiego zatem mają w sobie imprezy biegowe, że pod naciskiem władz są odwoływane ze względu na zagrożenie koronawirusem? Nie mam pojęcia. Ton wypowiedzi biegaczy w mediach społecznościowych pokazuje, że również nie znają odpowiedzi na to pytanie.
Pewnie łatwiej byłoby nam zrozumieć i zaakceptować te bolesne decyzje organizatorów gdybyśmy obserwowali wokół nas jakieś nadzwyczajne środki ostrożności, gdyby faktycznie cały kraj przeszedł w stan jakiejś wyjątkowości.
Być może wyczulenie polskich władz na punkcie imprez biegowych bierze się z odwołanych imprez zagranicą takich jak maratony m.in. w Tokio, w Paryżu i w Rzymie. Dzisiaj do tej grupy dołączyła Barcelona. To taki efekt fali – skoro Poznań i Gdynia odwołały swoje biegi, to kolejni organizatorzy też rozważają taki scenariusz.
Mam jednak wrażenie, że biegacze pozostają daleko poza grupą ryzyka. W zawodach najczęściej biorą udział ludzie zdrowi, wysportowani, aktywni. Biegają cały rok, hartują się na wietrze, w deszczu i mrozie. Nie straszny im koronawirus.
Z powodu odwołanych imprez cierpią wszyscy
Organizatorzy – bo to dla nich często dramatyczna sytuacja i kolosalne wyzwanie logistyczne. Pamiętajmy, że obecny kalendarz imprez biegowych kształtował się przez lata. Biegi na ogół odbywają się w tych samych terminach, rzadko kiedy jakiś duży bieg decyduje się na zmianę daty. Koronawirus zmienia wszystko.
Możliwe, że w weekend 17-18 października odbędzie się półmaraton w Gdyni, w Krakowie, a kto wie, czy w Poznaniu nie zdecydują się zorganizować odwołanego już półmaratonu wspólnie z październikowym biegiem na królewskim dystansie. Istny kłopot bogactwa.
Na Facebooku od razu zaroiło się od ekspertów, którzy zaczęli sugerować, że z pewnością organizatorzy gdyńskiego półmaratonu przekładając imprezę nie mieli pod ręką biegowego kalendarza. To zarzut mocno nietrafiony, bo ostatnie, czego oni chcą to kolizja z innym biegiem.
Odwoływanie imprez wywraca kalendarz do góry nogami i generuje dodatkowe koszty. Nie mam wątpliwości, że to zamieszanie negatywnie wpłynie na frekwencję na imprezach biegowych w Polsce. A sytuacja na tym rynku i tak jest trudna. Od kilku lat biegi uliczne cieszą się coraz mniejszym zainteresowaniem, koronawirus może jeszcze pogłębić jego regres.
Straty finansowe najmocniej uderzą w fundacje i stowarzyszenia organizujące biegi jak np. Fundacja Maraton Warszawski, Fundacja Białystok Biega czy prywatne firmy jak np. SportEvolution, organizatora biegu w Gdyni. Działają na własny rachunek, dla nich taki odwołany bieg to powód do wielkiego bólu głowy.
Paradoksalnie wielkim wygranym zamieszania wokół koronawirusa jest PKN Orlen, który chyłkiem wycofał się z organizacji kwietniowego ORLEN Warsaw Marathon. Możliwe, że płocki koncern zaoszczędził dzięki temu mnóstwo pieniędzy.
Nie wiadomo, co z popularnymi cyklami biegowymi jak Korona Polskich Półmaratonów i Korona Maratonów Polskich. Odwoływanie i przekładanie zawodów na inne terminy może przekreślać szanse niektóry zawodników na skompletowanie wszystkich startów potrzebnych do uzyskania pamiątkowego medalu.
„Gdzie teraz startujesz?”
Biegacze również są wściekli na koronawirusa. Dostaliśmy mocno po kieszeni. Liczymy straty – bilety lotnicze, kolejowe, noclegi, opłaty startowe. Mój bilans to -900 złotych, tyle kosztował bilet lotniczy do Paryża na maraton, który miał się odbyć 5 kwietnia. Bardzo wątpię w to, że LOT zwróci mi pieniądze, bo przecież połączenia ze stolicą Francji realizowane są normalnie.
Wielu z nas przygotowywało się do wiosennych startów od kilku miesięcy. Za nami długie godziny treningów. Nad ranem, w nocy, w deszczu, w wietrze, często w smogu. Dla wielu amatorów to ogromny wysiłek logistyczny, aby połączyć treningi z pracą, wychowywaniem dzieci, codziennymi sprawami.
Robimy to wszystko z myślą o tym głównym starcie. I nagle…komunikat! Przepraszamy, ale bieg odbędzie się z parę miesięcy. Say what?!
Naprawdę, nie dziwię się nerwowej reakcji biegaczy w mediach społecznościowych. Bierze się z tego, co napisałem powyżej. Mimo koronawirusa życie wokół nas toczy się jak dawniej, dlaczego padło akurat na nas?
Odkąd wiadomo, że nie biegnę w Paryżu najczęściej słyszę pytanie: „To gdzie teraz startujesz?” Nie mam pojęcia. Panuje taka psychoza, że nikt nie wie, które biegi się odbędą.
Czytajcie regulaminy!
Jedno bardzo mi się nie podoba. Wyzywanie organizatorów od złodziei, bo przyjmują taką, a nie inną politykę w temacie zwrotu opłat startowych. Pamiętajmy, że wszystkie te zasady są zapisane w regulaminach.
Jeśli ktoś uważa, że organizator łamie jego postanowienia, może formalnie dochodzić swoich racji. Bez obrażania i wyzywana od złodziei. Uwierzcie, że organizatorom zależy na tym, aby imprezy dochodziły do skutku równie mocno jak biegaczom.
Marcin Dulnik