Marzył o wyjeździe na igrzyska olimpijskie. Cel spełnił, choć w innej roli
Dla Krzesimira Sieczycha, ortopedy ze Szpitala Carolina i lekarza naszej kadry olimpijskiej, igrzyska w Paryżu będą trzecimi w karierze. Kto wie, czy to właśnie on nie zna najlepiej całej polskiej ekipy sportowców Biało-Czerwonych, którzy w stolicy Francji walczą o medale dla Polski.
W swoich social mediach lekarz ujawnił, że prawie wszystkich przyjmował w trakcie badań, leczył 35 z nich, do tego piątkę sam operował.
– Moja przygoda rozpoczęła się od współpracy z Polskim Związkiem Pływackim w 2017 roku. Poza funkcją ortopedy w Szpitalu Carolina pracuję też w Centralnym Ośrodku Medycyny Sportowej i biorę udział w badaniach okresowych sportowców. Dzięki temu będąc na tak wielkiej imprezie znam ich wszystkich – przekonuje.
Na tak ogromnej imprezie lekarz ma mnóstwo pracy. Podczas igrzysk olimpijskich Sieczych traktuje to jednak jako misję i spełnienie marzeń. – Codzienna praca w Szpitalu Carolina mnie nie męczy, sprawia mi przyjemność, jednak igrzyska to zupełnie inny jej rodzaj – zapewnia.
W Paryżu pojawił się kilka dni przed rozpoczęciem zmagań.
– Mieliśmy sporo pracy, trzeba było przygotować całą misję medyczną: rozłożyć leki, przygotować gabinety, strefę dla fizjoterapeutów. To inna praca niż w gabinecie, bo w moim przypadku konieczna jest obecność. Nawet jeśli nie muszę podejmować interwencji, to muszę być przy zawodnikach. Do tego dochodzi drugie tyle trenerów i innych członków sztabów szkoleniowych – wylicza ortopeda.
Postawił na nogi Kiełbasińską
Pierwsze igrzyska w karierze przypadły na Tokio w 2021 roku. I to podczas tamtej imprezy przeżył jeden z najwspanialszych momentów w swoim życiu.
– Po zdobyciu srebrnego medalu przez sztafetę kobiet 4×400 metrów trener Aleksander Matusiński wstał i przy wielu osobach podziękował mi za postawienie Ani Kiełbasińskiej na nogi. To była chwila, którą na zawsze będę pamiętał. Bardzo mocno przeżyłem też medal naszej czwórki podwójnej w wioślarstwie – 3/4 tego składu to były moje podopieczne – ujawnia.
Jedną z tych wioślarek była Katarzyna Zillman, która przed igrzyskami trafiła w ręce specjalisty z powodu problemów z nadgarstkiem.
– Pierwszy raz z Krzesimirem miałam do czynienia już przed Tokio, gdzie niefortunnie doznałam pęknięcia kości w nadgarstku – mówi nam 28-latka.
– Połączyła mnie z nim Agnieszka Kobus-Zawojska. Byłam już wtedy na takim skraju wytrzymałości, bo przez 2-3 miesiące nikt nie był w stanie mi tego nadgarstka ogarnąć. Coś tłumaczyli, jakieś ortezy, nie ortezy. A już nadszedł marzec, trzeba było pływać. No i Agnieszka tutaj mówi: nie, dobra, przyjeżdżaj do Warszawy, ogarniemy to.
Opinia wioślarki o naszym rozmówcy jest jednoznaczna – konkretny i znakomity fachowiec.
Zillmann: – Elegancko, od razu, praktycznie w 15 minut robiliśmy USG. I chyba nawet tego samego dnia miałam już zastrzyk z osocza, do tego taki lekki, przenośny gips, w którym mogłam normalnie biegać. 10 dni i było po sprawie, naprawdę – wspomina.
Jak u dobrego kolegi
Z Sieczychem bardzo intensywnie współpracuje także Iga Baumgart-Witan. Polska gwiazda i członkini sztafety 4×400 metrów kobiet nie może się go nachwalić. Nie tylko jako ortopedę, ale człowieka.
– To co mi się nasuwa jako pierwsze, to że Krzesimir jest bardzo dostępny dla sportowców – w każdej chwili: pod telefonem czy smsem. Skraca dystans, czujesz się jak u dobrego kolegi. Jednocześnie jest bardzo kompetentny, wzbudza zaufanie, ale poparte wynikami leczenia. Można z nim porozmawiać i o leczeniu, ale nie tylko. Zależy mu na dobru zawodników i szuka dla nich najlepszych rozwiązań – podkreśla.
Kolejne igrzyska Sieczycha to znowu Azja, ale tym razem igrzyska zimowe. W 2022 roku w Pekinie najadł się strachu. Tuż przed rozpoczęciem zmagań Sieczych miał pozytywny wynik testu na koronawirusa.
– To była o tyle przytłaczająca informacja, że było nas dwóch lekarzy i obaj wylądowaliśmy na izolacji. Na szczęście po trzech dniach udało mi się z niej wydostać, miałem negatywne testy i mogłem działać. Ale zostałem sam na trzy wioski olimpijskie. Na szczęście nie było zbyt dużo interwencji – wspomina ortopeda.
Emocje, których nie da się wyłączyć
Współpraca ze sportowcami to coś więcej niż relacja pacjent-lekarz. – Musimy sobie zaufać, musi być między nami porozumienie, taki „vibe” – tłumaczy. Jest nieuniknione, że później podczas ich startów lekarz bardzo mocno przeżywa ich występy.
– Są sytuacje, w których nie da się wyłączyć emocji, jest to po prostu niemożliwe. Kibicuję jak każdy, przeżywam. Jeśli startuje pacjent, którego leczyłem, jest dodatkowa myśl z tyłu głowy „oby nic się nie stało”. Jest większy stres, nie da się tego ominąć – zaznacza.
W Szpitalu Carolina doktor Sieczych zajmuje się nie tylko pływakami czy lekkoatletami, ale także zawodnikami ze sportów walki. I to właśnie zawodnicy z tej dyscypliny sprawiają, że ma najwięcej pracy.
– Najwięcej dzieje się przy sportach kontaktowych, jak judo i zapasy. Z tych dyscyplin zgłasza się największa liczba zawodników – zdradza. – W czołówce oczywiście jest także lekkoatletyka. Pływanie jest akurat sportem mało urazowym, bardziej wchodzą tam w grę kwestie przeciążeniowe i rehabilitacyjne – ocenia.
materiał prasowy