Yared Shegumo: „W Polsce nie byłem w stanie przygotować się do maratonu”

Yared Shegumo planował w tym roku powrót na trasę zaplanowanego na 6 grudnia maratonu w Walencji, ale jednak wycofał się ze startu w tych zawodach. W rozmowie z biegowe.pl wicemistrz Europy z 2014 roku wyjaśnił, dlaczego wspólnie z trenerem podjął taką decyzję.

Co się stało, że zrezygnowałeś ze startu w Walencji? Kontuzja?

Na szczęście nie doznałem kontuzji. Powód był inny. Z uwagi na pandemię koronawirusa nie mogłem w tym roku wyjechać do Etiopii na obóz, jak to dotychczas miałem w zwyczaju. Byłem zmuszony zatem przygotowywać się do startu w Walencji w kraju. Niestety nie służył mi panujący w Polsce jesienny klimat, a zwłaszcza temperatura.

Było za zimno?

Jak dla mnie zdecydowanie zbyt chłodno. Gdy na termometrze są 2 czy 3 stopnie muszę ubierać się ciepło, inaczej nie jestem w stanie biegać, tak jakbym chciał. Sporo czasu zajmuje mi samo szykowanie się do treningu. Używam maści rozgrzewających, poza tym zakładam na siebie 3-4 warstwy odzieży. Inaczej jest mi zbyt zimno. Jeszcze długie wybiegania w graniach 20-25 km byłem w stanie robić, ale krótsze szybkie odcinki po prostu mi nie wychodziły.

Nie wszystkim niska temperatura przeszkadza. Grupa wojskowa pod kierownictwem Henryka Szosta mocno pracowała w górach. Na filmach z treningów widać było, że niektórzy na treningi nie ubierali się specjalnie ciepło. 

Widziałem kilku zawodników lekko ubranych i sam dziwiłem się, jak wytrzymują w tych warunkach. Myślę, że to kwestia przyzwyczajenia do pewnych rutyn, mechanizmów no i klimatu. Od lat mój trening maratoński realizowałem w Etiopii. Biegałem tam w innej temperaturze i na innych trasach. Przede wszystkim w wysokich górach, bo na wysokości około 2600-2800m. W Polsce trenowałem na niższych wysokościach, ale to mi tak nie przeszkadzało, jak temperatura.

Mimo braku możliwości wyjazdu na obóz do Etiopii próbowałeś w kraju zbudować formę na start w Walencji. 

Tak, podjąłem taką próbę. Wyjechałem na zgrupowanie do Szklarskiej Poręby, gdzie spędziłem cztery tygodnie. Trening jednak nie szedł po mojej myśli. Nie mogłem złapać właściwego rytmu. Trzy tygodnie temu zrealizowałem mocny biegowy sprawdzian, który miał dać mi odpowiedź, w jakiej jestem formie. Chciałem się dowiedzieć, czy w moim zasięgu jest wynik 2:11:30, dający minimum na przyszłoroczne Igrzyska Olimpijskie w Tokio.

I jak poszło?

Niestety niedobrze to wyglądało. Miałem problemy z kontrolą tempa 3:05 min/km, które powinienem utrzymać przez cały dystans maratonu w Walencji. Zrozumiałem, że kontynuowanie treningu nie ma większego sensu, że w tych warunkach jestem w stanie przygotować się do grudniowego startu. Wspólnie z trenerem podjąłem decyzję o rezygnacji ze startu. Od razu poprosiłem mojego managera, aby przekazał organizatorom maratonu, że w tym roku u nich nie pobiegnę. Nie chciałem oszukiwać siebie i swoich kibiców. Wyjazd do Hiszpanii miałby sens, gdybym był w formie i mógł faktycznie walczyć o założony cel.

Co dalej? Jaki masz plan?

Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko walczyć o minimum na wiosnę. Zakładam, że jakieś maratony się odbędą. W kalendarzu jest kilka biegów z datami kwietniowymi – np. w Hanowerze albo Hamburgu, ale jak na razie brak jest jakichkolwiek szczegółów dotyczących tych imprez. Pewnie organizatorzy czekają, aż wyjaśni się sytuacja z pandemią, szczepionkami itd. Jeśli wiosenne maratony się nie odbędą, zawodnicy nie będą mieli gdzie wywalczyć minimów. W takiej sytuacji zakładam, że Igrzyska Olimpijskie zostaną ponownie przełożone albo odwołane.

Pojawiła się plotka, że będziesz jednym z pacemkerów na maratonie w Olesnie, na którym polska czołówka będzie walczyć o minima na Igrzyska Olimpijskie.

To nieprawda. Nie wybieram się do Olesna z dwóch powodów. Po pierwsze, już 3 tygodnie temu odpuściłem maratoński trening i dzisiaj nie jestem w stanie biegać w tempie 3:05 min/km i to z zapasem, aby prowadzić innych biegaczy. Po drugie, jak już miałbym startować to raczej po to, aby walczyć o przepustkę dla siebie. W razie niepowodzenia grupy mogłyby się pojawić w stosunku do mnie pretensje, że niewłaściwie prowadziłem bieg. Wolę nie angażować się w takie przedsięwzięcia.

W ubiegłym roku w Walencji byłeś o włos od uzyskania olimpijskiego minimum. Zanotowałeś wynik 2:11:40, do pełni szczęścia zabrakło zaledwie 10 sekund. Trochę żal tego biegu, prawda?  

Zdecydowanie. Szkoda, że wtedy nie udało się uzyskać minimum. Od sukcesu dzieliło mnie naprawdę niewiele. Myślę, że los tego biegu rozstrzygnął się na ostatnich 200 metrach. To tam uciekła olimpijska szansa. Wierzę jednak, że jeszcze uśmiechnie się do mnie szczęście i w przyszłym roku na wiosnę pobiegnę wystarczająco szybko.

Czas upływa nieubłaganie. W przyszłym roku w styczniu skończysz 37 lat. To chyba jedna z ostatnich szans na szybki maraton.

Faktycznie czas ucieka. Pandemia zabrała mi cenne miesiące w ważnym momencie mojej kariery. Wiosna przyszłego roku będzie decydująca. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby zbudować formę. Jak tylko poznam datę maratonu zaplanuję wylot na obóz treningowy do Etiopii. Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.

Dziękuję za rozmowę.

Marcin Dulnik

fot. Piotr Kucza – FotoPyk

Materiały ASICS / Sklep Biegacza