Szef maratonu w Walencji: „Nie chcemy być Majorem” [ROZMOWA]

Paco Borao jest szefem towarzystwa sportowego Correcaminos, które organizuje maraton w Walencji. Piastuje tę funkcję już piątą kadencję, a więc od prawie 20 lat. Równolegle jest prezesem AIMS (Association of International Marathons and Distance Races), które skupia organizatorów biegów ulicznych z całego świata. Przy okazji konferencji prasowej przed niedzielnym maratonem (3 grudnia) odpowiedział na kilka pytań zagranicznych dziennikarzy.

Jak to się stało, że maraton w Walencji dzisiaj jest biegiem, o starcie w którym marzą dziesiątki tysięcy biegaczy z całego świata?

W 2010 roku podczas maratonu w Atenach odbył się kongres AIMS, podczas którego zostałem wybrany prezydentem tej organizacji. Okazuje się, że to wydarzenie miało wpływ na przyszłość naszej imprezy, bowiem zaraz po tym zostałem przyjęty przez burmistrza Walencji, który wyraził zgodę, aby start i meta naszego maratonu zlokalizowany był przy Ciudad de las Artes y las Ciencias (Miasteczko Sztuki i Nauki). Właśnie dlatego od 2011 roku w tym miejscu znajduje się serce biegu. To był przełomowy moment w historii imprezy, która zaczęła odnosić sukces sportowy, społeczny i ekonomiczny. To ważne, bo jeśli któryś z tych elementów nie działa, to wydarzenie nie ma prawa się w pełni udać.

Miarą tego sukcesu jest również nowy partner techniczny. W 2021 roku lokalną markę Luanvi w tej roli zastąpił globalny gracz, czyli New Balance. 

Dokładnie, to właśnie sukces naszej imprezy sprawił, że taka marka jak New Balance zainteresowała się maratonem w Walencji. Oni sponsorują największe biegi m.in. w Londynie i Nowym Jorku.

Ile lat minęło od czasu, gdy maraton w Walencji stał się takim biegiem, na który każdy chce przyjechać, by pobiec po rekord?

Od ilu lat istnieje jako taki międzynarodowy wyścig? Powiedziałbym, że od 2015 roku. Są dwie ważne rzeczy. Po pierwsze, Walencja od zawsze była płaska, ale my przez 30 lat nie mieliśmy płaskiej trasy. Rekord frekwencji w 2010 roku wynosił niecałe 3,5 tysiąca zawodników! Ale przyszedł 2011 rok, gdy start i meta trafiły przed Ciudad de las Artes y las Ciencias. Decyzję tę podjęto nie tylko z przyczyn wizerunkowych, ale także dlatego, że administracja publiczna naprawdę zaangażowała się w nasze wydarzenie. I co się stało? Otóż zamiast być problemem, maraton stał się rozwiązaniem! W 2010 roku zawodnicy spoza Walencji stanowili niecałe 5 procent, teraz na liście ich udział dochodzi prawie do 60 procent.

fot. Prensa | Maratón Valencia

A jaki był drugi czynnik sukcesu?

Ten drugi element, to termin imprezy. Do 2010 roku nasz bieg odbywał się w lutym, ale doradzono nam, że lepiej zrobić bieg w listopadzie lub na początku grudnia. W Europie ludzie nie trenują zimą, bo jest za zimno. Wolą biegać latem i wczesną jesienią, a potem chętnie przyjadą do Walencji. Więc przeszliśmy od lutego 2010 roku do listopada 2011 roku. A wtedy dzięki działaniom promocyjnym i reklamowym oraz tym wszystkim decyzjom mieliśmy już 6 tysięcy uczestników. A potem to już poszło! Rok później było 9 tysięcy, w 2013 roku ukończyło 12 tysięcy – co roku mieliśmy mniej więcej 3 tysiące finiszerów więcej. W 2020 roku, gdy przyszedł Covid-19, na listach startowych widzieliśmy już 30 tysięcy zapisanych.

Czy chcielibyście jako Valencia Marathon dołączyć do prestiżowego cyklu Abbott World Marathon Majors?

Wszyscy powtarzają nam „Możecie być Majorem”. Ale ja daję przeciwną radę mojemu sponsorowi, kiedy pyta mnie, dlaczego nim nie jesteśmy. No bo dlaczego mielibyśmy nim być? Jesteśmy dużym biegiem. Jesteśmy niezależni. I jak powiedziałem, bardzo dobrze wyglądamy pod względem ekonomicznym. Jesteśmy jednym z największych biegów na świecie. Więc dlaczego chcesz, żebym dołączył do majorów? A cykl Abbott World Marathon Majors to jest firma. To korporacja, w której moglibyśmy mieć jeden głos spośród siedmiu. Nie wiesz, czego chcesz, wiesz, za to czego chce korporacja. W AbbottWMM pracuje siedemdziesiąt osób, nie wiem czym tak naprawdę się zajmują. To jest biznes w takim amerykańskim wydaniu. My mamy inne podejście. Teraz mam na nie wpływ, bo jestem prezesem, ale co zrobią nasi następcy, tego nie wiem. Myślę jednak, że członkostwo w cyklu to bardziej uciążliwość niż korzyść.

Jakiej wysokości wynagrodzenie za start oferujecie zawodnikom?

Niestety nie mogę odpowiedzieć na to pytanie, bowiem nie ma jednej stawki, wysokość dostosowujemy do zawodników – ich poziomu sportowego, doświadczenia. Na przykład w ubiegłym roku wystartował u nas aktualny rekordzista świata Kenijczyk Kelvin Kiptum. To był jego debiut, pobiegł prawie za darmo. Pobił rekord trasy (2:01:53 – przyp. red), pobiegł świetne zawody. Ale jeśli będziemy chcieli, aby wystartował ponowie w Walencji będziemy musieli mu zapłacić dużo większe pieniądze. Ale muszę przyznać, że mamy całkiem wysoki budżet. Na organizację ubiegłorocznej edycji wydaliśmy łącznie 6,2 miliona euro, ale wpływ ekonomiczny imprezy na miasto wyniósł 27,5 miliona euro. To naprawdę miłe uczucie, gdy robisz coś, co ma sens sportowy, społeczny i ekonomiczny. Właśnie dlatego społeczność Walencji stoi za nami, tym biegiem żyje całe miasto.

Dziękuję za rozmowę.

Marcin Dulnik

fot. w nagłówku Prensa | Maratón Valencia