Mistrz olimpijski z Tokio: nie chcę rywalizować z Rosjanami i Białorusinami
Złoty medalista olimpijski z Tokio w sztafecie mieszanej 4×400 m deklaruje, że nie chce rywalizować ze sportowcami z Rosji ani Białorusi. Po ciężkim sezonie zakończonym największym sukcesem w karierze postawił na jogę, jazdę na onewheelu oraz… założenie fundacji, która znajdzie mu następców. Plany na ten sezon? Kolejne medale mistrzostw świata i Europy oraz walka o pobicie 23-letniego rekordu Polski.
Karol, w obecnej sytuacji trudno nie zacząć rozmowy od pytania o to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Czułbyś się w porządku, gdybyś musiał teraz rywalizować na torze ze sportowcami z Rosji?
Nie można mówić o tym, że sport i polityka nie mają nic wspólnego. Poza tym wojna to nie polityka, tylko zbrodnia. Powiem wprost – nie wyobrażam sobie w tej sytuacji sportowej rywalizacji z zawodnikami czy zawodniczkami nie tylko z Rosji, ale też z pomagającej im w inwazji Białorusi. Jak mielibyśmy sobie przybijać piątki i gratulować po przebiegnięciu mety, kiedy w tej samej chwili giną niewinni ludzie?
Po zakończeniu poprzedniego sezonu mówiłeś, że potrzebujesz dłuższej przerwy, żeby zatęsknić za bieżnią. Udało się?
O ile za bardzo nie odpocząłem, o tyle na pewno zdążyłem już zatęsknić za bieganiem. Bardzo dobrze skorzystałem z tej przerwy. Pojawiło się u mnie wiele ciekawych inicjatyw, które wymagają bardzo dużo pracy i zaangażowania. Życie wygląda trochę inaczej niż to, które prowadziłem przez ostatnie kilka miesięcy. Wcześniej zajmowałem się wyłącznie treningiem, regeneracją i pracą ukierunkowaną na jak najlepszy wynik. Wtedy mój tydzień miał siedem dni. Teraz kiedy zajmuję się również sprawami biznesu, fundacji, dowiedziałem się, że tydzień może trwać pięć dni i jest jeszcze coś takiego jak weekend, kiedy nie można nic załatwić.
Z tego, co widać w social mediach, stawiasz na aktywne formy odpoczynku.
Joga i gimnastyka to dla mnie chleb powszedni. Poza tym uczę się kolejnych trików na desce elektrycznej. Wcześniej sporo rzucałem frisbee i bardzo to polubiłem, choć tu oczywiście potrzebny był partner lub partnerka, o co w sezonie bywało ciężko. Lubię bawić się sportem. W piłkę nożną grałem ostatni raz chyba sześć lat temu, choć od tego zaczynałem.
Już wtedy wyróżniałeś się dynamiką?
Nie do końca. Grałem na pozycji stopera i „czyściłem” napastników drużyny przeciwnej. Chyba pomagało mi to, że miałem wtedy nogi jak ze stali. Mimo ciągłego kontaktu i ostrej gry nigdy nie odniosłem żadnej kontuzji. Teraz są raczej z papieru, ale dzięki temu mogę się skupić na treningach sprinterskich. Wielu biegaczy rekreacyjnie gra w piłkę i to nawet na dosyć wysokim poziomie. U mnie to już rzadkość. Częściej stawiam na siatkówkę lub koszykówkę.
Patrząc na olimpijskie złoto na szyi, pewnie nie żałujesz, że zrezygnowałeś z piłki nożnej.
Zawsze jak pojawia się takie pytanie, do głowy przychodzi mi jeden z zawodników z Reszla. Pan Darek Fenik, który dzisiaj prowadzi pizzerię w mojej rodzinnej miejscowości, zawsze mówił mi, że mogłem być piłkarzem. Nawet wtedy jak przyjeżdżałem do niego z kolejnych zawodów lekkoatletycznych, na których zdobywałem medale. Za każdym razem słyszę, że w futbolu zarobiłbym duże pieniądze i byłbym na szczycie. Byłem wszechstronnie utalentowany i gdybym postawił na jakikolwiek sport, pewnie zaszedłbym daleko. Wybrałem jednak bieganie. Chciałem postawić na sport indywidualny i pracować na swoje własne imię. Myślę, że to się udało.
To był najcięższy rok w twojej karierze?
Impreza w Tokio wykończyła mnie fizycznie i psychicznie. Szczególnie moja głowa potrzebowała odpoczynku. Dwa tygodnie po powrocie z Japonii jeszcze odczuwałem skutki występów na igrzyskach. Czułem naciski z kilku stron. Słyszałem, że powinienem spróbować pobić rekord Polski i nawet była taka próba na Memoriale Kamili Skolimowskiej. Wiedziałem jednak, że nic z tego nie będzie. Wszystko, co mogłem zrobić w tym sezonie, zrobiłem w Tokio.
Z czego wynikało to psychiczne zmęczenie?
Dla mnie to nie były pierwsze igrzyska. Mogłem wystartować już w Londynie w 2012 roku, ale za późno wypełniłem minimum olimpijskie. Cztery lata później biegłem indywidualnie na 200 m i nie wystartowałem w sztafecie, bo ówczesny trener zdecydował inaczej. To zostało mi w głowie i ciągnęło się za mną przez następne lata. Co więcej, zawodnicy, którzy startowali ze mną w sztafecie męskiej w Tokio, debiutowali na igrzyskach. Musiałem być dla nich pewnego rodzaju liderem i wiedziałem, że na mnie liczą. Presję oczywiście czuła cała czwórka, ale myślę, że to ja miałem na sobie największą odpowiedzialność za wynik. Trzeba też pamiętać, że motywacja na igrzyska olimpijskie jest nieporównywalna. Te zawody sprawiają, że przygotowania stają się dużo bardziej czasochłonne. Wszyscy ciężko pracujemy na to, aby osiągnąć wymarzoną formę.
Ta ciężka praca przyniosła efekt, choć chyba sukces w sztafecie mieszanej nie był sensacją?
Dziewczyny wiedziały, że mamy dużą szansę na medal w tzw. „miksie”. Tak naprawdę mam wrażenie, że stresował je tylko jeden moment biegu. Trzeba było przećwiczyć zmianę pomiędzy mężczyzną a kobietą. Widać było, że jest to dla nich trudne i chyba nic w tym dziwnego. Faceci biegają trochę szybciej i zazwyczaj są ciężsi, bały się, że na nie wpadniemy. Nasze dziewczyny przekuły to jednak w koncentrację. Natalia Kaczmarek przyjęła pozycje do zmiany, jak byłem jakieś 100 metrów od niej, a reszta zawodniczek czekała wyraźnie rozluźniona.
Złoty medal to piękne ukoronowanie długoletniej pracy. Pamiętasz jak to wszystko się zaczęło?
W czwartej klasie podstawówki miałem pierwszy kontakt z lekkoatletyką. Organizowano wtedy zawody w czwórboju. Wtedy zakochałem się w tej rywalizacji. To napędzało mnie w kolejnych latach. Do dzisiaj pamiętam to doskonale i również dlatego zostawiłem futbol, a wybrałem królową sportu.
Czym przekonała Cię lekkoatletyka?
Różni trenerzy podają przykłady różnych sportów, które wpływają na ogólny rozwój człowieka. Słyszy się o gimnastyce, pływaniu czy zapasach i to wszystko prawda, ale w każdym z nich przydadzą się elementy lekkoatletyki. Sam miałem okazję pomagać w przygotowaniach do sezonu szczypiornistom i koszykarzom. Przygotowanie wytrzymałościowe i tlenowe sprawia, że młodzi lekkoatleci mogą stać się później dobrymi sportowcami w wielu dyscyplinach.
Pierwsze sukcesy przyszły dosyć szybko.
Na pierwszym treningu z Bronisławą Ludwichowską w Olsztynie powiedziałem jej, że chcę skakać w dal. Usłyszałem jednak dosyć szybko, że skoczka ze mnie nie będzie, ale w sprincie radzę sobie bardzo dobrze. Na początku to były krótsze dystanse, które z czasem pozwoliły mi na lepsze wyniki w dłuższych sprintach. Przez sześć lat zdominowałem zawody w kraju. Zdobywałem medale jak leciało i to zarówno na zawodach juniorów, jak i seniorów. Co tu dużo mówić… kochałem wygrywać.
Teraz tą miłość do rywalizacji chcesz przekazać kolejnym pokoleniom?
Właśnie dlatego powstała „’Fundacja Karola Zalewskiego” i seria eventów sportowych „Athletics Challenge”. Chcemy organizować zawody, w których dzieci rzeczywiście poczują, na czym to polega. Poza tym, że opanują podstawy tego sportu, to co ważniejsze – same się przekonają, jak to jest wygrać. Mamy na ten moment obsadzone cztery miasta, a są to: Olsztyn, Lidzbark Warmiński, Zgierz i Ostrów Wielkopolski. Zawody odbędą się już w marcu. Warto podkreślić, że jak zaczęliśmy rozmowy z samorządami i padło hasło o sportowej inicjatywie dla dzieci, negocjacje trwały kilka minut. Samorządy chcą wspierać sport wśród najmłodszych i warto to docenić. Zresztą cała inicjatywa nie udałaby się bez partnerów. Mamy wsparcie dwóch firm, które dosłownie budują polską lekkoatletykę, czyli BSG oraz Gretasport. Dosłownie, bo BSG zajmuję się produkcją nawierzchni sportowych natomiast Gretasport jest generalnym wykonawcą obiektów sportowych, na których być może kiedyś pobiegną mistrzowie wychowani na Athletics Challenge.
Jak będą wyglądały te zawody?
Na każdy event przyjedzie 12 szkół, a każda z nich wystawi reprezentację złożoną z czterech chłopców i czterech dziewczynek. Formuła wydarzeń będzie bardzo prosta. Stawiamy na konkurencje „okołolekkoatletyczne”. Zamiast np. skoku w dal będzie skok z miejsca, a zamiast sprintu czy pchnięcia kulą, bieg po kopercie i rzut piłką lekarską. Na koniec wszyscy uczestnicy pobiegną w sztafecie wzbogaconej o tor przeszkód. Liczymy, że dzieci pokochają wygrywać. Chcemy im pokazać, jak fajna jest rywalizacja i że nie trzeba spędzać wf-u przed komputerem.
Poczułeś potrzebę, żeby zrobić coś dla przyszłości dyscypliny?
Nie należę już do najmłodszych zawodników. Przez lata myślałem tylko o olimpijskim krążku, a kiedy go zdobyłem, uznałem, że czas to spożytkować. Naszym hasłem jest: „Szukamy następców mistrzów!”. Pandemia nie pomaga w rozwoju młodych talentów, ale nawet wcześniej wychowanie fizyczne było w szkołach mocno zaniedbywane. Chcemy edukować trenerów i zawodników w taki sposób, aby zmienić podejście do sportu wśród najmłodszych. Nasz projekt ma trafić również do rodziców, tak aby uświadomili sobie, że zwolnienia z WF-u nie powinny być tak powszechnym zjawiskiem.
Podkreślasz wartość rywalizacji, a w piłce nożnej się od tego odchodzi. Wyniki meczów dzieciaków mają nie być zapisywane.
Od kilku lat trwa moda na szkółki piłkarskie. Często widzę, jak wyglądają treningi w takich miejscach, na przykład podczas obozów w Spale. Nie podoba mi się to, że te dzieci coraz więcej czasu spędzają na zajęciach taktycznych i poznają teorie sportu, a dużo mniej biegają za piłką. W lekkoatletyce jest trochę inaczej. Chodzi o ten moment, w którym ponad wszystko zapragniesz wygrywać. O iskrę, którą w tym sporcie bardzo łatwo rozpalić.
Pamiętasz, kiedy to stało się u ciebie?
Tak, choć było to dawno temu. Podczas wspomnianych zawodów w czwórboju mieliśmy okazję wyjechać na ogólnopolskie zawody do Bydgoszczy. Już sama ta wycieczka była ogromnym przeżyciem. Reprezentowałem swoją małą, rodzinną miejscowość i zdobyłem swój pierwszy, poważny medal. Zająłem 3. miejsce w skoku w dal.
Pamiętasz wynik?
5,45 metra. To było dla mnie ogromne wydarzenie. Na stadion przyjechały wtedy dzieciaki z całej Polski. Część z nich miała już profesjonalny sprzęt i widać było, że trenują w jakichś klubach. Byłoby fantastycznie, gdyby jakiś młody zawodnik lub zawodniczka przeżyła coś podobnego na Athletics Challenge i w przyszłości też zdobyła medal na igrzyskach olimpijskich.
Ale to nie jest tak, że po tym złotym medalu pomyślałeś, że swoje w tym sporcie zrobiłeś? Wiem, że masz ambitne cele i to również na ten sezon.
Teraz przed nami dosyć eksperymentalny rok. Przez pandemie dwie duże imprezy, mistrzostwa świata oraz mistrzostwa Europy dzieli zaledwie miesiąc. Będziemy pracować tak, aby forma była jak najwyższa na jednych i drugich zawodach. To oczywiście szalenie trudne i trenerzy kadry pewnie będą kłaść większy nacisk na mistrzostwa globu. Szczególnie, że mamy tam duże szanse na medal zarówno w sztafecie męskiej, jak i mieszanej. Mój trener klubowy, Kuba Ogonowski, myśli o medalach indywidualnych. Jest nawet święcie przekonany, że już na igrzyskach byłem gotowy na taki sukces.
Podzielasz jego optymizm?
Ja po prostu chcę przygotować szczyt formy na mistrzostwa świata, a potem zrobić wszystko, żeby utrzymać go do mistrzostw Europy. To trudne, ale jeśli mi się uda, to stać mnie na wiele. Muszę tylko robić to, co robię, trenować ciężko, jeść zdrowo i mądrze się regenerować.
Przy tak napiętym kalendarzu chyba o to ostatnie będzie najtrudniej.
To prawda. Myślę, że jeszcze 10 lat temu ciężko było zmotywować człowieka do ciężkiej pracy. Teraz media społecznościowe są wypełnione filmami motywującymi, co często sprawia, że sportowcy są przestymulowani i przemotywowani. Trenują zbyt dużo i zbyt często. Zapominają o regeneracji. Ja nie chcę sobie na to pozwolić.
Rekord Polski na 400 metrów ma już trochę lat. Tomasz Czubak ustanowił go w 1999 roku. Czy złamanie go to jeden z Twoich celów?
Rozmawiałem o tym z Tomkiem. Mówił mi, że wykonuję dobrą robotę, że nie boję się otworzyć 300m na pełnej prędkości i mam po prostu robić to dalej. Ta ostatnia „setka” jest kluczowa i często się na niej „puchnie”. Trzeba czekać na swój moment i wykorzystać swoją szansę. Wiele rzeczy musi się złożyć, żeby udało mi się pobiec tak dobrze, ale myślę, że to możliwe. Chcę pobić ten rekord w tym roku, ale nawet jeśli się nie uda, to na pewno nie odpuszczę i powalczę o to w kolejnym sezonie.
Wymarzony moment na osiągnięcie tego celu?
Tegoroczne mistrzostwa Europy.
Dziękujemy za rozmowę.
fot. w nagłówku Marta Górczyńska