Garmin Forerunner 55. Zegarek idealny dla początkującego biegacza. I pewnie nie tylko
Zazwyczaj, żeby coś zrecenzować, wypada się na tym znać. Tymczasem w przypadku tej recenzji będzie nieco inaczej. Redakcja biegowe.pl stwierdziła bowiem, że nikt nie przetestuje zegarka Forerunner 55 lepiej niż… bardzo początkujący biegacz. W końcu z opisu sprzętu producenta wynika, że zegarek „ułatwia treningową pracę u podstaw oraz wejście na wyższy poziom”. I w taki to właśnie sposób stałem się testerem zegarka. Czy jestem zadowolony? Czy wszedłem na wyższy poziom? Czytajcie dalej!
Poznajmy się
Gdyby przed testami zegarka dla biegaczy ktoś zapytał mnie, jak określam swój poziom biegania na skali od zera do Eliuda Kipchoge’a, odpowiedziałbym, że jeszcze nie dobiegłem do tego zera. Całe życie uprawiałem amatorsko piłkę nożną, więc sportowy tryb życia nie jest mi obcy, ale tak absurdalny pomysł, by biegać nie za piłką, a po prostu – przed siebie – nie pojawił się w mojej głowie chyba nigdy wcześniej.
Tymczasem w 2021 roku okazja pojawiła się znakomita. Po kolejnej operacji kolana dostałem od ortopedy zielone światło na powrót do sportu. Niestety, już jednak nie do piłki nożnej, bo kolano mogłoby w końcu złożyć papiery rozwodowe. Dostałem z kolei zgodę na bieganie. Dlatego propozycja testów zegarka wydała mi się szczególnie interesująca. Macie już przed oczami obraz totalnego biegowego laika? No to dodajcie sobie jeszcze do tego fakt, że przez całe życie nie nosiłem też żadnego zegarka. Czy to biegowego, czy zwykłego. Teraz już wiecie, z kim macie do czynienia. Wydaje mi się, że brak doświadczenia jest w tym przypadku (poniekąd) zaletą. Po tym przydługim wstępie – zacznijmy.
fot. Garmin
Wygląd zegarka
Wspominałem już, że w swoim ponad 30-letnim życiu nigdy nie miałem zegarka? Jakoś ten element ubioru/ozdoby/wyposażenia nigdy nie był moim marzeniem. W dzieciństwie jedynym kontaktem z zegarkami były kupowane na przykościelnym odpuście zegarki z elektronicznym wyświetlaczem, które po tygodniu pokazywały wszystko, tylko nie prawidłową godzinę. Później nadszedł okres studiów i pracy, gdy zegarek stał się elementem ozdobnym, pokazującym status. Nigdy mnie to nie kręciło, a wielkie tarcze pozłacanych zegarków kojarzą mi się raczej z rosyjską mafią niż eleganckim gentelmanem.
Gdy zobaczyłem zegarek Forerunner 55 w wersji black, pomyślałem, że coś takiego to w sumie… można nosić. Tarcza nieco mniejsza niż mój średniej wielkości nadgarstek (plus!), czarna obudowa idealna pod strój business casual (większy plus!), a pasek z silikonu nie rzuca się szczególnie w oczy. Jasne, do eleganckiej marynarki czy garnituru sportowy zegarek pasuje raczej jak skarpety do sandałów, ale, no, wstydu nie ma. Jedynym minusem jest dla mnie wyświetlacz zegarka. Niska jakość elementów graficznych to jedno, nie zamierzam przecież na zegarku do biegania oglądać Władcy Pierścieni w jakości HD. Bardziej chodzi o design tarczy – czuć taki trochę odpustowy sznyt, który przez pierwsze godziny użytkowania trochę mi przeszkadzał.
Wygoda użytkowania
Chodziłem w nim trzy tygodnie po 24/7. Spałem i kąpałem się razem z nim. Razem jedliśmy śniadania i chodziliśmy do kina. Krótko mówiąc, byłem z nim dość blisko i ani razu nie odczułem z tego powodu jakiegoś dyskomfortu. Silikonowy pasek okazał się na tyle użyteczny, że nawet w upalne lipcowe dni, których było sporo, nie miałem potrzeby, by go zdejmować. Ręka pod paskiem nie pociła się bardziej niż inne części mojego ciała. Zbyt dużo szczegółów? Ok, już się hamuję.
Bateria
Producent podaje, że zegarek działa 2 tygodnie na jednym ładowaniu w trybie smartwatcha i 24 godziny przy włączonym GPS. Ja korzystałem z niego na jednym ładowaniu nawet dłużej, bo około 15 dni, wykonując w tym czasie ok. 8 biegów. Krótkich, bo krótkich (takich do 3 kilometrów), ale zawsze. Gdy po naładowaniu zacząłem stopniowo zwiększać czas i dystans swoich treningów, bateria faktycznie zaczęła rozładowywać się szybciej, ale wystarczyła na dobre kilka dni intensywnego użytkowania. Wydaje się zatem, że dane producenta można traktować jako możliwe do spełnienia. W ciągu trzech tygodni ładowałem go zaledwie dwukrotnie. Swoją drogą – bateria napełnia się błyskawicznie.
Funkcjonalności sportowe
Przede wszystkim po zegarku Forerunner 55 spodziewałem się dokładnego rejestrowania moich czasów i pokonywanych odległości. I cóż, brak zaskoczenia, zegarek spełnia to zadanie w 100%. Wystarczy wybrać dyscyplinę (do wyboru biegi wszelakie, jazda na rowerze, pływanie i wiele innych wariacji aktywności) i można zaczynać. Dodatkowe kliknięcie wstrzymuje bieg, a inny przycisk pozwala na odnotowanie kolejnych okrążeń. Proste? Proste. W ogóle obsługa zegarka jest bardzo intuicyjna. Przez cały okres użytkowania nie miałem problemów z tym, by odpowiednio rejestrować swoje postępy. Dodatkowe detale biegu można sprawdzać w aplikacji Garmin Connect.
Okazało się, że z każdym dniem poznawałem kolejne funkcje zegarka, co przychodziło naturalnie i niewymuszenie. Krótko mówiąc – zacząłem bieganie po podstawowej konfiguracji, natomiast po kilku tygodniach okazało się, że dość poważnie spersonalizowałem sobie widżety – wybrałem, z jakich chcę korzystać, w jakiej kolejności mają mi się wyświetlać i z jakimi dodatkowymi funkcjami. Można więc powiedzieć, że się udanie „docieraliśmy”.
W czasie testowania zegarka (3 tygodnie) biegałem około 12 razy. Myślę, że to przyzwoity wynik dla początkującego. W tym czasie przydarzyła mi się jedna przykra niespodzianka. Otóż za pierwszym razem nie zaczekałem, aż GPS się załaduje (zwykle trzeba poczekać kilka sekund) i zacząłem biec. Poskutkowało to tym, że o ile czas i odległość zostały zmierzone dokładnie, tak trasę zarejestrowało dopiero od połowy. I już np. Strava zaliczyła mi tylko ten zarejestrowany odcinek (ale z dobrze „dopasowanym” do danego odcinka czasem!). Trochę szkoda, ale wina moja.
Wydaje mi się też, że Forerunner 55 niezbyt dobrze radzi sobie z mierzeniem najwyższych (skrajnych) prędkości. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że według zegarka rozpędziłem się do prędkości 32 km/h na odcinku 20 metrów? Albo jestem przyrodnim bratem Usaina Bolta (mamo, why!?), albo coś tu nie zagrało. Trzeba jednak oddać, że pozostałe pomiary wydawały się odpowiadać prawdzie.
fot. Garmin
Zegarek motywuje
W tym miejscu chciałem zwrócić się do osób, które zastanawiają się, czy taki zegarek może zwiększyć ich motywację do biegania czy uprawiania innych sportów. Według mnie – jak najbardziej! Przede wszystkim to absolutna bomba dla tych osób, które chcą analizować swoją aktywność, a smartfon bardziej im w tym przeszkadzał niż pomagał. Tu jest lekkie, wodoodporne urządzenie, które nie obciąża kieszeni i nie wymaga dodatkowego sprzętu, by „przymocować” je do ciała. Po powrocie do domu wyniki synchronizują się w aplikacjach na smartfonie zaledwie kilkanaście sekund. Podczas biegu można kontrolować nie tylko swoje tętno (o tym za chwilę), ale także pokonany dystans, aktualną prędkość i tempo. Ja biegam wieczorami, więc zaskoczyła mnie (miło!) funkcjonalność, która w przypadku uniesienia zegarka podczas biegu podświetla ekran. Małe, a cieszy i pomaga!
Muszę przyznać, że bardzo dużo radości dawała mi analiza dostępnych w zegarku (a co za tym idzie – w aplikacji Garmin Connect) wskaźników. Wyliczony pułap tlenowy, symulator czasu wyścigu, wiek sprawnościowy – nawet minimalny postęp motywował mnie do kolejnych treningów. Treningów, których przebieg, co warto dodać, zegarek sam proponuje! Było to dla mnie dodatkowe zaskoczenie – chciałem włączyć kolejny bieg bez większego celu, a tymczasem Forerunner 55 zaoferował mi inny trening, zdecydowanie dłuższy niż planowany, wyjaśniając, że dzięki temu zwiększę swój pułap tlenowy i następnym razem będę mógł przebiec więcej. Ciekawe!
Screen z Garmin Connect
Po każdym biegu wyświetlają się z kolei godziny potrzebne do prawidłowej regeneracji. Przez te 3 tygodnie czułem się jak pod opieką trenera personalnego – działałem według wskazówek i zacząłem widzieć efekty – znacząco zwiększyłem pokonywany dystans. Dość powiedzieć, że zaczynałem z poziomu zero, czyli umierania po 750 metrach, a kończyłem pokonując 7 kilometrów bez zatrzymania. Dla doświadczonych biegaczy takie rezultaty to żart, ale dla mnie były niesamowicie satysfakcjonujące. Domyślam się zatem, że wskazówki generowane w zegarku nie przygotują mnie raczej do Igrzysk w 2024 roku, ale do przebiegnięcia półmaratonu w przyzwoitym czasie – jak najbardziej.
Choć z tego nie korzystałem, doceniam, że dzięki Forerunner 55 można mierzyć także postępy m.in. w jeździe na rowerze czy pływaniu (i nie tylko – po resztę informacji odsyłam do strony producenta i danych technicznych). W ramach każdej z dostępnych dyscyplin możemy doprecyzować cel aktywności (dystans, utrzymanie tętna, utrzymanie konkretnej prędkości). Co ciekawe, w aplikacji Garmin Connect mogłem bez trudu uzupełniać także ćwiczenia siłowe – nie za bardzo miałem jednak ochotę się w to bawić, bo wiązało się to z koniecznością znalezienia w spisie odpowiednich ćwiczeń i dodawania ręcznie poszczególnych wyników, ale podejrzewam, że szybko można nabrać w tym wprawy.
Funkcjonalności niesportowe
Zacznę od pomiaru tętna, choć wiem, że ma ono kluczowe znaczenie także w treningu, więc nazywanie optycznego pomiaru tętna funkcjonalnością „niesportową” jest sporym nadużyciem. I jasne, fajnie analizować, że po którymś z rzędu biegu średnie tętno zaczyna spadać poniżej poziomu „skończ trening, bo skończysz marnie”, ale dla mnie ciekawa była analiza tego wskaźnika do obliczania poziomu… stresu. Kilka razy zaskoczyło mnie to, jak trafnie Forerunner 55 zinterpretował moje zdenerwowanie i – dodatkowo – zaproponował relaksacyjne ćwiczenia oddechowe.
Moim absolutnie ulubionym wskaźnikiem było jednak Body Battery. Zdaję sobie sprawę, że tego typu kalkulacje są mocno szacunkowe, ale bawiło mnie, jak po nieprzespanej nocy budziłem się z baterią na poziomie 54%, a pracę o godzinie 17 opuszczałem z wynikiem balansującym na granicy 10%. Zaskakująco motywowało mnie to do tego, by np. odpuścić wieczorny seans serialu na rzecz dłuższego snu. I choć efekt placebo ma tu pewnie swoje za uszami, z Body Battery na poziomie 97% rzeczywiście czułem się o niebo lepiej.
Screen z Garmin Connect
Coś więcej? No pewnie. Widżetów jest jeszcze sporo, od bardzo podstawowych, takich jak wyświetlanie powiadomień z telefonu czy ustawianie budzika po funkcję PacePro, która pozwala zaplanować bieg pod kątem wybranych parametrów. Skłamałbym mówiąc (pisząc!), że zdołałem wszystkie te funkcjonalności odpowiednio poznać i przetestować. To, co opisałem powyżej, dawało mi jednak zarówno efekty, jak i dużo dodatkowej frajdy. No bo czy obniżenie wieku sprawnościowego o rok nie jest dobrym tematem do small-talku w pracy? Dla mnie owszem, było, a moich rozmówców o to nie pytałem. Ale do rzeczy – chodzi mi w tym akapicie o to, że zegarek oferuje znacznie więcej niż to, ile mi się udało z niego wyciągnąć. Podejrzewam, że dla biegaczy zdecydowanie bardziej zaawansowanych niż ja także będzie dobrym sprzętem treningowym.
Ocena końcowa
Jak widzicie, moja ocena obcowania z zegarkiem Forerunner 55 jest jednoznacznie pozytywna. Sprzęt nie tylko pozwolił mi na łagodne rozpoczęcie przygody z bieganiem, ale też zmotywował mnie do tego, by robić to regularnie. Dlatego, choć nie zamierzam startować w maratonach i nie nastawiam się na bicie życiowych rekordów, zdecydowanie rozważę jego zakup. Tym bardziej że cena (ok. 1000 zł) w porównaniu do innych zegarków oferujących podobne funkcje wydaje się dość przyzwoita. Tym bardziej, że dla początkującego biegacza wydawanie kilku tysięcy na zegarek ma tyle samo sensu, co kupno kosiarki dla posiadacza 33 metrowej kawalerki na Białołęce. No, krótko mówiąc, nie ma go za wiele.
Tekst i zdjęcia: Wiktor Sumliński
Autor fanpage’u o wyjątkowo oryginalnej nazwie „Reprezentant”, na której opisuje swoje przemyślenia dotyczące piłkarskiej reprezentacji Polski. Do tego sportowiec-amator z naciskiem na słowo amator.
fot. Garmin