Wystartowałam w 33. Biegu Powstania Warszawskiego. Jak oceniam nową trasę?

W tym roku obchodzimy okrągłą, 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, a po raz 33. na ulice Warszawy wybiegły tysiące biegaczy, by oddać cześć bohaterom. Wśród nich byłam też i ja. Nie mogłam przegapić tego wydarzenia, bowiem ma szczególne miejsce w moim sercu. Na żadnym innym biegu nie ma takiej atmosfery jak tutaj, a obecność powstańców dodatkowo potęguje te odczucia.

Ta ostatnia sobota lipca

Co roku w ostatnią sobotę lipca, wieczorową porą, odbywa się Bieg Powstania Warszawskiego. Biegacze ścigają się na dwóch dystansach – 5 km i 10 km. W tym roku, ze względu na prace remontowe, trasa musiała zostać zmieniona, ale meta tradycyjnie znajdowała się w okolicach stadionu Polonii na ulicy Konwiktorskiej.

O godzinie 20:20 jako pierwsi na trasę 5 km ruszyli zawodnicy na wózkach. Zaraz za nimi, w trzech falach, ruszyło ponad 4 tys. biegaczy. Idea tego biegu jest o tyle pojemna, że są tu zarówno doświadczeni biegacze, jak i ci, dla których to może być pierwszy start w życiu. Odprowadziłam znajomych na start piątki i zaczęłam rozgrzewać się przed swoim biegiem. Trochę truchtania, wymachów, skipów i innych wygibasów, i byłam gotowa. Ustawiłam się za pacemakerem na 57:30, bo już nie chciałam się przeciskać i grzecznie czekałam na start.

Najpierw wysłuchaliśmy hymnu. Cieszę się, że zarówno kibice, jak i biegacze na chwilę zamilkli i z powagą zaśpiewali Mazurka Dąbrowskiego To są takie momenty, kiedy mam ciarki na plecach i jestem wdzięczna, że mogę żyć w wolnym kraju.

W nieznane rejony miasta

O godzinie 21:05 na swoje 10 km ruszyli zawodnicy na wózkach, a za nimi, począwszy od 21:15, w trzech falach blisko 6 tys. zawodników. Wśród nich byłam też ja. Bez presji na wynik, z uśmiechem na twarzy, spokojną głową i tradycyjnie w biało-czerwonej spódniczce.

Przyznam się, że do końca nie przyglądałam się trasie. Słabo znam Żoliborz, bardziej chyba z trasy Półmaratonu Warszawskiego, więc nawet nie byłam świadoma, czego się spodziewać. Jedyne, co wiedziałam, to fakt, że końcówka trasy to podbieg przy Cytadeli i to miałam w głowie podczas biegu.

Zaczęłam spokojnie, bo początek jak zawsze jest ciasny i bieg musi się trochę rozciągnąć. Pierwszy kilometr i od razu mały podbieg, który chyba nikomu nie sprawił większego problemu. Przez kolejne kilometry, biegnąc w stronę ulicy Gwiaździstej, mijając Kępę Potocką oraz Centrum Olimpijskie, miałam odczucie, że ciągle biegniemy w dół. A jak jest w dół, to i kiedyś musi być pod górę. Mniej więcej po 4,5 km minęłam mojego pacemakera i dalej swoim tempem przesuwałam się do przodu.

Zgodnie z zapowiedzią organizatorów na 5 km był punkt z wodą. Tradycyjnie pierwsze stoliki puste, a dalej kubków było do wyboru, do koloru. Pobiegłam na koniec, złapałam jeden z nich i pobiegłam dalej Wybrzeżem Gdyńskim. Na mniej więcej 8 km czekał na nas kolejny podbieg. Ten już poczułam i zwolniłam lekko kroku, ale czekałam na ten najważniejszy i najtrudniejszy dla mojej głowy. Jeszcze zanim dobiegliśmy do Cytadeli, mogliśmy posłuchać pięknie grającej dla nas orkiestry.

Końcówka pełna wrażeń

Kiedyś mój znajomy Tomek powiedział mi: „Do wielkich rzeczy dochodzi się małymi krokami” i tego zawsze się trzymam, kiedy mam przed sobą górkę do pokonania. To samo miałam w głowie, skręcając w prawo na ulicę Krajewskiego. Starałam się nie myśleć o tym, co przede mną, ale o tym, co obok trasy. Cały podbieg był udekorowany zniczami, co tworzyło super klimat.

Moja głowa dała się oszukać i skupiłam się na tym widoku, potem chór Politechniki Warszawskiej dodawał mocy i miałam łezkę w oku. Dalej już kibice nieśli tak, że nogi same rwały się do przodu. Cudowne przywitanie przez Piotra Galusa na mecie wywołało uśmiech na mojej twarzy.

Na mecie nie czułam zmęczenia, co pokazało mi, że jednak hamulec był zaciągnięty, ale byłam szczęśliwa i z medalem na szyi. Medale z roku na rok mam wrażenie, że są ładniejsze i ciekawsze. Tak trzymać. A jaki uzyskałam czas? 55:34, a więc prawie dwie minuty lepszy niż przedstartowe oczekiwania.

Szybko i szeroko

A co do trasy, to długo myślałam, czy mi się podobała, czy nie. Dziś chyba mogę powiedzieć, że tak, jeśli chodzi o walory sportowe, bo dla mnie była szybka. Wiadomo, że podbieg na końcu nigdy nie jest przez zawodników mile widziany, ale płasko to by nie było ciekawie.

Trasa była szeroka, było czym oddychać i te dwa zraszacze podczas biegu dawały ulgę. No, czepiać się chyba nie ma czego. Natomiast stara trasa, która wiedzie przez Krakowskie Przedmieście, może i jest bardziej urokliwa, ale jest też więcej kostki, wąsko i jakoś mniej przewiewnie.

Tekst i zdjęcia: Aleksandra Mądzik