Biegacze wspominają Maraton Warszawski. „Biegnę u siebie, to się czuje na każdym kilometrze”

Maraton Warszawski to jeden z najstarszych biegów w stolicy. W ciągu ponad 40 lat jego linię mety przekroczyło prawie 100 tysięcy biegaczy! Postanowiliśmy zapytać kilkoro z nich o wspomnienia ze startów w tym biegu. 

Jak to się zaczęło?

Maraton Warszawski to bieg, na trasę którego się wraca. Dla Bartosza Olszewskiego prowadzącego bloga warszawskibiegacz.pl wrześniowy maraton w stolicy to impreza, od której zaczęła się jego przygoda z bieganiem.

– To właśnie tutaj postanowiłem, że zacznę biegać. Tutaj przebiegłem najwięcej maratonów. Tutaj robiłem życiówki – wylicza Olszewski. – Ale chyba najbardziej kojarzę ten maraton z niesamowitymi kibicami, którzy niosą mnie od pierwszych do ostatnich kilometrów. Takiego dopingu nie mam nigdzie. I po cichu liczę, że pomogą mi w tym roku. Bo będzie mi ta pomoc na pewno potrzebna – podkreśla biegacz, który 29 września wyruszy na ulice stolicy po raz dziesiąty.

Z kolei Anna Pawłowska-Pojawa, autorka bloga aniabiega.pl doskonale pamięta, jak wyglądał Maraton Warszawski 12 lat temu.

– Debiutowałam w 2007 roku na 29. Flora Maratonie Warszawskim. Startowało w nim jakieś 1600 osób, depozyty mieściły się w kilku zaledwie ciężarówkach. Ze startu, który był na Krakowskim Przedmieściu, przejeżdżały na wysokość Parku Fontann, bo meta była tam, gdzie dziś. Tylko że wtedy w strefie mety niespecjalnie było widać kibiców, a dzisiaj trudno wypatrzyć rodzinę czy znajomych w tłumie – wspomina.

Na jednym starcie się nie skończyło, w kolejnych latach stawała na linii startu jeszcze pięć razy – w 2011, 2012, 2013, 2017 oraz w ubiegłym roku. Ten ostatni bieg jednak nie potoczył się po jej myśli. – Po raz pierwszy zeszłam z trasy, na 32. kilometrze. Nie wiem, co się wydarzyło w moim organizmie, ale nie byłam w stanie kontynuować biegu – opowiada.

Do powyższej statystyki można doliczyć jeszcze jeden udział w Maratonie Warszawskim, ale w zupełnie innej roli. – Raz miałam okazję śledzić przebieg rywalizacji z samochodu pilotującego elitę kobiet – i to chyba był mój najbardziej stresujący „start”, bo musiałam raportować międzyczasy do prowadzącego relację z trasy. Nie powiem, narobiłam zamieszania w tabelkach – dodaje ze śmiechem.

Przez te wszystkie lata Anna Pawłowska-Pojawa obserwowała, jak zmieniał się najstarszy bieg maratoński w stolicy.

– Byłam świadkiem kolejnych rekordów frekwencji i jego krzepnięcia w dojrzałą imprezę. Dzisiaj to perfekcyjna, profesjonalna maszyna, która wyrosła z pasji i zaangażowania – przede wszystkim Marka Troniny i jego całej rodziny oraz ludzi, których potrafił tą swoją pasją porwać do działania – zauważa.

Marcin Krasoń, znany w środowisku biegowym jako Krasus ma na koncie dwa starty w Maratonie Warszawskim, poza tym dwukrotnie biegał w sztafecie. Debiutu w imprezie jednak nie wspomina najlepiej.

– To był 2011 rok, 33. edycja Maratonu Warszawskiego. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że nie byłem jeszcze gotowy na maraton, ale – jak wielu biegaczy – chciałem go tu i teraz! Więc męczyłem się okrutnie i ukończyłem w 4:05. Dziś wiem, że był to błąd i z debiutem powinienem był zaczekać jeszcze rok – zauważa autor bloga biecdalej.pl

Maraton to wspomnienia

Ilu maratończyków, tyle historii do opowiedzenia. Udział w maratonie pozostawia w głowie wiele wspomnień i często jest mocnym przeżyciem. W pamięci Bartosza Olszewskiego najmocniej zapadły dwie edycje Maratonu Warszawskiego.

– Zdecydowanie debiut w 2008 roku i złamanie 2:30 cztery lata później. Debiut wiadomo, to niesamowite przeżycie. Tak naprawdę wtedy zaczęło się moje bieganie na dobre. To była prawdziwa lekcja pokory i nauka na przyszłość, ale też emocje, których nie da się wyrazić słowami. Natomiast 2:29 to już była walka o każdą sekundę. Niesamowity bieg, presja, ale i nagroda na mecie, na płycie Stadionu Narodowego – zaznacza Olszewski.

Aleksandra Mądzik, doświadczona biegaczka, która ukończyła sześć maratonów zaliczanych do cyklu World Marathon Majors startowała w Warszawie trzy razy – w 2012, 2013 i 2018 roku. Najczęściej myślami wraca do tej ubiegłorocznej, jubileuszowej 40. edycji.

 – Z co najmniej dwóch powodów – biegłam w ramach #BiegamDobrze i pokonałam z przyjaciółką cały dystans. To miało dla mnie ogromne znaczenie biec dla kogoś, w jubileuszowej edycji, w barwach narodowych i ze wsparciem. Zaplanowałyśmy, że chcemy zrobić czas poniżej 4 godzin i pobiegłyśmy 3:59:18. Wzruszyłam się na mecie – wspomina autorka bloga poranamajora.pl

Anna Pawłowska-Pojawa natomiast zachowała coś z każdej edycji, w której brała udział lub kibicowała.

– Oczywiście doskonale pamiętam swój pierwszy start – bo tego się nie zapomina. Pamiętam edycję, w której trasa prowadziła przez zamknięty na co dzień park w Natolinie. Pamiętam starty z Krakowskiego Przedmieścia, z Mostu Poniatowskiego, z Konwiktorskiej. Pamiętam pierwszą edycję z metą na Stadionie Narodowym. Wreszcie – pamiętam swój start po długiej przerwie, w 2017 roku. Każda edycja ma jakiś smaczek – drobną zmianę na trasie, medal, koszulkę – coś, co powoduje, że zostaje mi w głowie – i w sercu – podkreśla.

Dlaczego Maraton Warszawski?

– Bo to jest bardzo dobry, świetnie zorganizowany bieg, Widać, że za jego sterami stoją ludzie, którzy sami biegają. Dla mnie zawsze będzie jedyny w swoim rodzaju. Bo był miejscem mojego debiutu. Bo stoją za nim konkretni ludzie, których znam i cenię. Bo odbywa się w moim ukochanym mieście. Bo ma akcję Biegam dobrze – specjalną ścieżkę charytatywną. Bo przed startem wybrzmiewa „Sen o Warszawie”. Bo…ma za sobą historię. I jak chyba żaden inny – podniósł się po wielkim kryzysie kilkanaście lat temu – wylicza Anna Pawłowska Pojawa.

Dla Bartosza Olszewskiego natomiast największe znaczenie ma to, że Warszawa to jego rodzinne miasto.

– Biegnę u siebie, to się czuje na każdym kilometrze. Na pewno Maraton Warszawski wyróżnia też znakomita organizacja. Tutaj nigdy nie miałem nic do zarzucenia. Zawsze cieszyło mnie też to, że trasa biegu nie prowadziła gdzieś daleko poza miastem, ale przebiega przez jego najważniejsze lokalizacje – podkreśla Olszewski.

– Z plusów to na pewno ugruntowana marka, duża liczba kibiców, dobra organizacja stref startowych i ciekawa, zmieniająca się co jakiś czas trasa. No i ten “Sen o Warszawie”!  –  uzupełnia Marcin Krasoń.

Aleksandra Mądzik podkreśla, że wrześniowy maraton w stolicy to biegowe święto. –  Nie wiem dlaczego, ale co roku mam poczucie, że coś ważnego dzieje się w mieście. Startowałam trzy razy, ale byłam też wolontariuszem, więc znam maraton od tej drugiej strony. Wiem, że ma on swój wyjątkowy klimat. Lubię ten bieg za atmosferę, trasę, piękne medale, konferansjerkę w wykonaniu Kasi i Marcina Rosłoniów i ogólnie organizacyjnie bardzo mi się podoba – podsumowuje.

Czy coś można poprawić?

Anna Pawłowska-Pojawa i Bartosz Olszewski jednym głosem mówią, że organizatorzy powinni popracować nad promocją imprezy za granicą.

–  Łatwo nie jest, bo termin bliski maratonowi w Berlinie nie ułatwia sprawy, ale warto. To jest bieg, który zdecydowanie może być wizytówką polskich biegów masowych. Na pewno ma też najlepszych wolontariuszy i najlepiej zorganizowane punkty odżywcze jakie spotkałam – ocenia Anna Pawłowska-Pojawa.

– Wiem, że Maraton Warszawski stara się promować za granicą, jednak tego nie da się zrobić w rok. Trzeba cały czas coś dokładać, promować bieg w social-media i zrobić z tego nie tylko super bieg, ale też super imprezę – dodaje Bartosz Olszewski.

Aleksandra Mądzik, która z niejednego maratońskiego pieca jadła chleb i ma na koncie ukończone największe maratony na świecie nie widzi potrzeby zmian. – Właściwie nie kojarzę niczego, co należałoby poprawić. Jak dla mnie to jeden z lepiej zorganizowanych biegów i nie mamy się czego wstydzić na tle maratonów na świecie – podkreśla.

Maraton śmiechu

Maraton to bardzo poważny przeciwnik, nie wybacza błędów, ale to nie oznacza, że na trasie biegu na dystansie 42,195km nie zdarzają się zabawne lub niecodzienne sytuacje.

– Znam setki takich historii – zaczyna Bartosz Olszewski. –  Ale najbardziej było mi do śmiechu, jak kiedyś jechał ze mną tata na rowerze. Miał dla mnie żel. Niestety około 20 kilometra pękł mu łańcuch. Biedny biegł z tym rowerem, złapał jakiś tramwaj, znowu biegł, wszystko, żeby zdążyć mnie złapać na 28 kilometrze. Jak wpadł na Puławską to byłem dosłownie 50 metrów przed nim. Dumny, ale zmęczony nie mniej niż ja, podaje mi żel. A ja mówię, że nie potrzebuję, bo miałem zapasowy – śmieje się Bartek.

Swoją zabawną historię z trasy Maratonu Warszawskiego ma również Aleksandra Mądzik.

Mój debiut w maratonie miał miejsce podczas Maratonu Warszawskiego 2012. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że maraton nie wybacza błędów, zwłaszcza tych treningowych.  Do 28 km wszystko było w porządku, ale potem zaczęło się być nieciekawie – opowiada Ola. – Pogadałam ze swoją głową i obiecałam sobie, że do parzystych chorągiewek biegnę a potem mogę przejść 100-200m max. I gdy widziałam chorągiewkę z oznaczeniem 40 km to ucieszyłam się, że znów chwila dla mnie i wtedy usłyszałam z boku: „Widzisz? Pani biegnie to Ty też możesz. Dasz radę!”. Po prostu nie mogłam wtedy się zatrzymać i zepsuć planu innego biegacza – opowiada.

– Wciąż mam w pamięci jeden obrazek z 2012 roku, gdy meta maratonu była na Stadionie Narodowym. Jeden z biegaczy, którego totalnie ścięły skurcze, pokonał linię mety wspierając się na ramionach dwóch innych, którzy postanowili mu pomóc. To było piękne! – dzieli się swoim wspomnieniem Marcin Krasoń.

Z kolei Anna Pawłowska-Pojawa przytacza niecodzienną sytuację, do której doszło w 2010 roku. – Ukraińska zawodniczka spóźniła się 1,5 minuty na start, bo była w toi-toi’u. Ostatecznie jednak wygrała cały bieg – i samochód, który był główną nagrodą dla najszybszego zawodnika, z uwzględnieniem różnicy czasu między kobietami a mężczyznami – opowiada.

Jakie rady dla debiutantów?

– Bawcie się dobrze na trasie, czerpcie energię od kibiców. I najważniejsze – nie zaczynajcie za szybko biegu. Dajcie sobie czas, żeby się rozpędzić, by potem móc z uśmiechem odbierać medal na mecie. I koniecznie pamiętajcie o nawadnianiu. Nawet jak się nie chce pić, to pijcie na każdym punkcie chociaż troszkę – podpowiada Aleksandra Mądzik.

– Z perspektywy dzisiaj, rady mam dwie – pierwsza to już tradycyjna, do której ja sama chyba nigdy się nie zastosowałam, zwłaszcza w Warszawie, czyli wolniej zacznij, szybciej skończysz. I druga – chyba nawet ważniejsza – ciesz się tym biegiem. Jeśli nie walczysz akurat o nominację do Tokio, to pamiętaj, że ten bieg ma ci przede wszystkim sprawić radość i frajdę. Aha. No i nie biegnij w słuchawkach. Jeśli nie usłyszysz kibiców i współbiegaczy – ominie Cię co najmniej połowa przyjemności z biegu – podkreśla Anna Pawłowska-Pojawa.

Bartosz Olszewski po szczegółowe rady odsyła na stronę warszawskibiegacz.pl. – Nic tak nie opisywałem jak właśnie tematów związanych z maratonem. Ale na ostatnią chwilę na pewno zachowajcie spokój, nie kombinujcie już, nic nie zmieniajcie i skupcie się na odpoczynku. Trudne treningi już za wami, teraz ładujcie akumulatory. I cieszcie się biegiem, maraton to coś wyjątkowego. To bitwa, którą raz wygracie, raz przegracie. Ale nigdy nie możecie się poddawać – mówi Bartosz Olszewski.

– Ostatnia prosta maratonu to przepiękne emocje. Czerp z nich garściami i staraj się zapamiętać każdą sekundę tego szczęścia! – kończy Marcin Krasoń.

Marcin Dulnik

fot. Sportografia.pl, Archiwum prywatne