Grzegorz Kita: W Polsce jest bogactwo oferty biegów OCR. Nic tylko brać ekwipunek i ruszać w kraj

Z całą pewnością jest niewiele osób w kraju, które mają lepszy przegląd sceny ubiegłorocznych biegów przeszkodowych niż Grzegorz Kita, prezes i założyciel działającej od 2002 roku agencji Sport Management Polska. Wiceprezesa i współwłaściciela Runmageddonu w latach 2017-2018, a obecnie Przewodniczącego Rady Głównej Polskiego Komitetu Sportów Nieolimpijskich w minionym roku można było spotkać na trasach wielu biegów przeszkodowych. W rozmowie z naszym portalem podzielił się swoimi obserwacjami na temat polskiego rynku imprez OCR.

W ilu biegach przeszkodowych w Polsce w 2019 roku brałeś udział?

W dziewiętnastu. U szesnastu różnych organizatorów. Łącznie odwiedziłem osiemnaście miejsc, w Radotkach byłem dwa razy. Można powiedzieć, że OCR-owo przemierzyłem kraj wzdłuż i wszerz, choć nadal pozostało wiele miejsc i marek, których jeszcze nie poznałem. Z kolei na samych trasach pokonałem ponad 150 km OCR-owych i ponad 550 przeszkód. Zwykle biegam dystanse OCR-owe w przedziale 6-13 km.

Skąd pomysł na takie OCR-owe tournée po kraju?

Z pasji, tęsknoty i fascynacji. Od zawsze uwielbiam sport, dziką naturę i podróże po Polsce. Biegi przeszkodowo-terenowe i ekstremalne łączą to w fenomenalny sposób. Zresztą czymś na kształt biegów ekstremalnych interesowałem się już w latach osiemdziesiątych. Nie przepadałem za biegami płaskimi, ale już przełajowe to było co innego. Pamiętam, że będąc dzieckiem, marzyłem wówczas o połączeniu tej konwencji z przeszkodami naturalnymi typu rzeki czy strome wzgórza czy po prostu z przeszkodami znanymi z torów wojskowych. To zawsze było gdzieś w moich zainteresowaniach. Pod koniec 2016 roku między innymi dlatego zdecydowałem się na współpracę z Runmageddonem, bo po wielu latach doczekałem się tej formuły. Ale kiedy jako wiceprezes zarządzałem tym cyklem imprez to nawet we własnych biegach prawie nie brałem udziału, ponieważ każdy event był dla mnie po prostu miejscem wytężonej pracy. Musiałem skupiać się na rozwijaniu współpracy ze sponsorami, mediami, tworzeniu contentu komunikacyjnego czy stałym doskonaleniu elementów eventowo-organizacyjnych. Natomiast po zakończeniu przygody z Runmageddonem mogłem już po prostu od nowa zacząć cieszyć się tym światem.

Jak oceniasz poziom organizacyjny polskich biegów OCR?

Jeśli chodzi o trasy to ogólny poziom podniósł się bardzo, nawet skokowo. Wiele biegów pod tym względem prezentuje się znacznie powyżej średniej. W wszystkich, używanych przeze mnie, pięciu głównych kryteriach. Zarówno pod względem liczby i jakości przeszkód, różnorodności przeszkód jak też ogólnego balansu trasy. Chodzi m.in. o proporcje odcinków biegowych i przeszkodowych, różnorodność podłoża oraz wyboru ciekawych lokalizacji. To ważna, fundamentalna i pozytywna cecha tego środowiska. Rozwijają się też mocno biegi dziecięce towarzyszące głównym wydarzeniom. Na fatalnym poziomie są jednak aspekty eventowe, zarówno organizacyjne jak i logistyczne, a na katastrofalnym marketing i sprzedaż, co zresztą widać po frekwencjach, odwoływaniu biegów czy upadkach niektórych marek.

Są jakieś „grzechy” wspólne dla wszystkich organizatorów?

Zdecydowanie tak. Wiele rzeczy powtarza się dosłownie jak mantra. Na przeciętnym albo nawet na fatalnym poziomie są aspekty czysto organizacyjne i logistyczne jak np. biuro zawodów, depozyt, sanitariaty, atrakcyjność i liczba modułów miasteczka imprezy – zwłaszcza dla kibiców i odwiedzających event z ciekawości. Do tego kwestie parkingów i dojazdów, także ich oznaczeń, atrakcyjność stref startu i mety czy nawet ich zwykłe wyodrębnienie. Brakuje też stref VIP i ogólnie umiejętności pracy z decydentami i kluczowymi klientami.

A marketing? Działa?

Zbiorczo pojmowany marketing i sprzedaż to kompletna porażka. Mam tu na myśli współpracę z konsumentem i ze sponsorami, komunikację sprzedażową, zarządzanie bazami danych i remarketing. Całkowicie położony jest obszar Public Relations, choć incydentalnie działają pojedyncze elementy media relations. Nawet, wydawałoby się najprostsza w tej układance, komunikacja w social mediach jest na słabym poziomie. W niektórych przypadkach wręcz katastrofalnym. Wielokrotnie widziałem biegi, które w dniu imprezy czy w przeddzień miały całkowicie martwe kanały social mediowe. Ani jednego postu! Albo na przestrzeni tygodnia, dwóch przed biegiem jedynie „odklepywały” posty organizacyjne i sponsorskie. Poza tym brakuje, nawet w social mediach, przede wszystkim ciągłości i regularności komunikacyjnej a zwłaszcza budowy więzi. Wiele biegów budzi się dosłownie na etap wykonawczy, a potem znów zanika komunikacyjnie. Bez stałego kontaktu z konsumentem sukces nie jest możliwy.

Jesteś znanym ekspertem marketingu i konsultingu sportowego. Jak Twoim zdaniem na tym polu radzą sobie organizatorzy biegów przeszkodowych?

W tych obszarach źle. Biznesowo biegi się nie rentują albo nie są w stanie osiągnąć rentowności z samej frekwencji, czyli jakby nie było, z formalnie i biznesowo pojmowanej działalności podstawowej. Wiele inicjatyw ratuje właściwie wsparcie z budżetów samorządowych, rzadziej sponsoringowe. Popełniane są także poważne błędy strategiczne. Największym jest koncentracja na niewłaściwej grupie docelowej. Jednym z najpoważniejszych i zarazem najbardziej charakterystycznych elementów tego błędu jest mnożenie na trasach coraz bardziej skomplikowanych przeszkód, głównie technicznych. Liczba combosów, multirigów czy ciągnących się w nieskończoność zasieków do czołgania staje się absurdalna z punktu widzenia przeciętnego uczestnika. Zraża go, zabija chęć uczestnictwa. Ogólnie rzecz biorąc, organizatorzy gonią za oczekiwaniami i wymaganiami wąskiej (i stale zmniejszającej się) grupy hardcore’owych OCR-owców albo grupy zawodniczej, jednocześnie w ten sposób drastycznie zawyżając „sportowy” i sprawnościowy próg wejścia dla nowego uczestnika lub uczestnika okazjonalnego, który to przecież swoim wolumenem buduje główną frekwencję.

Sami skutecznie tną frekwencyjną gałąź, na której siedzą?

Dokładnie tak. Konstruują trasy – ale też promocję i komunikację – pod kątem mającej wysokie oczekiwanie i wybrednej grupy „zawodniczej”, powiedzmy 15% uczestników, a w ten sposób poziomem trudności odstraszają pozostałe 85% – kluczową grupę „normalsów” i fanów aktywnego trybu życia. Co gorsza, nie mają też świadomości, że w polskim OCR, influencerzy na razie mają niewielki wpływ na frekwencję i decyzje zakupowe, więc nie działa nawet ten aspekt oparty o zawodników. Na poziomie strategicznym słabo prezentuje się też strategiczna konfiguracja produktowa, zwłaszcza liczba edycji i lokalizacji, warianty uczestnictwa oraz elementy grywalizacyjne. Brakuje też przeszkód „funowych”.

Rozmawiałeś z większością organizatorów. Jacy to są ludzie? Pasjonaci OCR czy biznesmeni?

Według mnie jednak zdecydowanie dominują pasjonaci. To zresztą widać w przesileniu ich zaangażowania na rzecz atrakcyjności tras, wyboru miejscówek czy stawiania przeszkód a zaniedbywania marketingu i zarządzania. Natomiast w biegach OCR zdecydowanie trzeba szukać złotego środka, czegoś na kształt zrównoważonego podejścia i rozwoju. Nie sprawdzi się tu tylko matematycznie, finansowo czy biznesowo sprofilowany biznesmen ani histeryczny pasjonat. To bardziej rynek dla tych, którzy umieją połączyć serce z rozumem, tabele excelowskie z pasją.

Biegi uliczne stale tracą uczestników. Co organizatorzy biegów OCR powinni zrobić, aby zainteresować ich swoją ofertą?

Pomimo, że wydaje się, że rynek biegów OCR nasycił się, a w każdym bądź razie osłabł w tym roku, stanął albo nawet zaczął się kurczyć, to moja ocena jest zupełnie odwrotna. To nadal rynek z niewykorzystanym potencjałem. Stanął, bo oferta, sposób komunikacji czy działania marketingowe nie są dostosowane do potencjalnego klienta. Sądzę, że roczna liczba osobouczestnictw może być co najmniej dwa razy większa niż obecnie, ale nie zadzieje się to w sposób automatyczny. Ludzi nie tylko trzeba przestać odstraszać trudnością przeszkód, ale przede wszystkim zachęcać inaczej i bardziej wszechstronnie. Właściwe motywowanie i bodźcowanie to bardziej sztuka niż rzemiosło. Zresztą jeden taki szklany sufit już przerabiałem. Rozpoczynając pod koniec 2016 roku współpracę z Runmageddonem, zastałem przecież tą markę pod ścianą, w ślepej uliczce. Frekwencja stanęła w miejscu, trochę nad poziomem 30 tysięcy osobouczestnictw rocznie, zachwiana była płynność firmy, komunikacja była skierowana wyłącznie do hardcore’ów, nie pojawiali się nowi uczestnicy.

Co wtedy zrobiłeś?

Pierwsze co musiałem pilnie zrobić – oprócz zatrzymania mitomańskich planów ekspansji zagranicznej – to wprowadziłem innowacje zarówno w obszarze eventowym jak i marketingowo-komunikacyjnym. Z każdego eventu przywoziłem dosłownie 100 uwag dotyczących elementów do zmian lub poprawy. Kluczowe było m.in., zwiększenie atrakcyjność miasteczek rozumianych zwłaszcza jako jedyny eventowy punkt styku marki ze sponsorami, mediami, kibicami i potencjalnymi uczestnikami, którzy przecież nie mogli zachwycić się jakością trasy, bo w niej nie uczestniczyli. Ale za fundamentalnie ważne przyjąłem zmiany w komunikacji. W dwóch strategicznych obszarach. Uświadamianie, tworzenie i reklamowanie potencjalnym uczestnikom wszechstronnych powodów do wzięcia udziału i zdecydowaną walkę z negatywnymi stereotypami blokującymi wzrosty frekwencji.

Na czym polegały te zmiany?

Brzmi to prosto, ale w rzeczywistości to potężna, skomplikowana operacja składająca się z kilkuset czynności. Począwszy od treści zaszywanych w filmikach a skończywszy na wieloetapowych, rozbudowanych schematach komunikacyjnych. Sam fotomarketing przy pojedynczym biegu to ok. 7-8 osobnych sekwencji. Jak widać te działania dały efekty, bo frekwencja skoczyła w 2017 roku o prawie 100%, a w kolejnym roku jeszcze kontynuowała progres. Wzrosły też skokowo wpływy od sponsorów i partnerów marketingowych. Ale oczywiście te działania i ta dynamika komunikacji to już przeszłość. Po moim odejściu z Runmageddonu, z pionu marketingu i sprzedaży, którym kierowałem w tej organizacji, w ciągu ostatniego 1,5 roku odeszły już praktycznie wszystkie, wysoko wyspecjalizowane osoby ze stanowisk kierowniczych i dyrektorskich. To aż kilkanaście osób. Z tak wysoką, nienormalną rotacją pracowników Runmageddon nie ma szans na dalszy rozwój ani nawet utrzymanie obecnej pozycji rynkowej.

Jakie są te stereotypy blokujące rozwój biegów OCR?

Stereotypów negatywnie oddziaływających na frekwencję czy sprzedaż wyodrębniłem wtedy aż trzynaście. Co więcej, problem stereotypów nadal jest uniwersalnie aktualny. Może to zaskoczyć wielu organizatorów biegów OCR, ale dzisiaj nadal wiele osób nie bierze w nich udziału, bo sądzi np. że podczas biegu trzeba cały czas biec, co odcina chęć uczestnictwa słabo biegających osób, albo że brak pokonania przeszkody dyskwalifikuje i powoduje usunięcie z biegu. Nadal wiele osób nawet nie słyszało o burpees, czy że nawet jest to rozrywka wyłącznie męska a nie uniwersalna.

Gdybyś miał stworzyć swój ranking najlepszych polskich biegów OCR, to jak wyglądałaby pierwsza trójka?

To trudne ze względu na trzy obszary. Po pierwsze brałem udział tylko w biegach organizowanych przez 16 podmiotów a marek biegów OCR w Polsce, jest według moich analiz ponad 70. Po drugie, kryteriów zbiorczej oceny może być dość dużo: trasa, skład pakietu uczestnika, miasteczko, dojazd, cena, medal itp. Po trzecie – inne są kryteria i oczekiwania zawodników a inne biegaczy takich jak ja, patrzących na trasy i okoliczności z perspektywy przygody, przeżyć, obcowania z niecodzienną naturą, czy po prostu fajnego ruchu i aktywności sportowych, ale nie pod presją czasu czy wyniku.

No dobrze, to może spójrzmy na scenę biegów z OCR z perspektywy biznesu.

W sensie biznesowym, mając na myśli bycie firmą mającą strukturę organizacyjną, rozbudowany marketing, efekt skali itp. to właściwie na rynku można mówić tylko o Runmageddonie, Survival Race i Spartanie. Z kolei ze względu na posiadane kompetencje organizacyjne i realizację różnych eventów i wydarzeń, docelowy potencjał ma Formoza, Barbarian Race, Armagedon Active czy np. Hero Run, który przecież organizuje nawet tak duże imprezy jak np. półmaraton w Białymstoku. Mogą liczyć się też Hunt Run i Biegun. Ale kluczowa jest liczba edycji i lokalizacji i oparte na tym emocjonalne, ale i frekwencyjne zainteresowanie marką.

A w sensie biegowym?

Natomiast w kwestii samych biegów rozumianych literalnie jako trasa, teren, przeszkody i konwencja – sytuacja jest znacznie różnorodniejsza. Dla mnie najatrakcyjniejszym i zarazem najbardziej niedocenianym z dużych biegów jest Formoza Challenge. W Obornikach Wlkp. spotkałem świetnie zbalansowaną trasę, oryginalny i wszechstronny teren oraz sporo różnorodnych przeszkód w tym także dużo przeszkód „funowych” (tyrolka ze swobodnym zeskokiem do rzeki, zjeżdżalnia basenowa, trzy rodzaje strzelania). Bardzo dobrze zbalansowane i atrakcyjne trasy miało także Las Masakras w Olsztynie, Vikings Run w Smardzewicach i Armagedon Active w Sieradzu. Zjawiskiem samym w sobie jest też Barbarian Race. Nie tylko liczba i kreatywność przeszkód (zwłaszcza technicznych) ale także trasa. W Ustroniu kilka razy przekraczałem Wisłę, ponad 1,5 km brodziłem potokiem Jaszowca a na końcu, po 10 km trasy w nogach, musiałem wspiąć się jeszcze stromymi zboczami Czantorii na szczyt. No i oczywiście rewelacyjna Szatkownica! Sporą innowacyjność w konwencjach przeszkodowych opartych o styl i kreatywność PR-owską pokazuje też Vikings Run – stylizowane młoty-ciężary, pokonywanie rury za pomocą toporów itp. To świeże podejście do świata opartego o mnożenie modułów combosów.

O których biegach wolałbyś jak najszybciej zapomnieć?

Chyba nie ma takich, bo za bardzo uwielbiam ten świat. Nawet tam, gdzie trasa była słaba albo organizacja na słabym poziomie, można znaleźć fajne elementy i ciekawostki. Dla przykładu Bieg Centuriona k. Spały właściwie nie powinien być traktowany jako bieg OCR. Prosta, leśna trasa. Siedem przeszkód na krzyż i dwukrotne przejście przez Pilicę. Ale i tam były fajne elementy – część organizatorów przebranych za rzymskich żołnierzy – także konno towarzyszących biegaczom! Do tego możliwość odkrycia Zakościela i zwiedzenia Inowłodza czy fajny drewniany medal. Żartobliwie mógłbym powiedzieć, że chciałbym zapomnieć o Biegu Katorżnika. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że trasa składająca się z prawie 13 km, może mieć ponad 11 km w stanie płynnym – w błocie, wodzie i bagnie. Spędziłem tam ponad 4 godziny i…wrócę ponownie.

Zresztą, jakby ktoś chciał wykonać test przed Katorżnikiem to polecam Xtreme Challenge koło Poznania. Jest tam odcinek o długości około 1-1,5km non-stop w błocie, bagnie i wodzie. Można ocenić sobie, czy taka konwencja przypasuje. W całym roku 2019, właściwie jedyna trasa, która była naprawdę fatalna i mocno poniżej średniej rynkowej to Runmageddon w Karczewie. Ale dla równowagi, fenomenalna była lutowa przygoda z Twierdzą Modlin i ciekawy Finał Ligi Runmageddonu na Stadionie Wrocław, gdzie na dodatek świetnie zostały „oswojone” odcinki schodowe.

Jakie momenty tamtego roku utkwiły Ci najmocniej w pamięci? Jakie elementy tras, przeszkód były najciekawsze?

Cały tamten rok był jedną, wielką trasą i świetną przygodą. Oprócz tego, o czym już powiedziałem – niezwykłym momentem były Mistrzostwa Europy w Gdyni. Zbiór przeszkód od wielu organizatorów, kilka przeszkód kubaturowych, których przecież brakuje na polskich trasach, konwencja i atmosfera międzynarodowej imprezy, której gospodarzem jest Polska – warto było tam być. Nadal też jestem pod wrażeniem Mistrzostw Polski w Radotkach. Z mojego, niezawodniczego punktu widzenia była to super przygoda. Trasa najeżona przeszkodami, najgęstsze bagna ever, czy jeszcze większa niż w Gdyni różnorodność przeszkód. Jeden wielki Ninja Track.

A klasyczne biegi OCR?

Pamiętam monumentalny żar ostatnich trzech kilometrów w piasku na Hero Run w Ogrodniczkach za Białymstokiem. Sporo biegów w tamtym roku miałem okazję pokonywać w temperaturze około 30-35 stopni, ale dawna żwirownia w Ogrodniczkach przebiła wszystko. Czułem się słońcem i temperaturą wypalony do kości. Z kolei dla odmiany przeszywające zimno czułem na kwietniowej Adrenalinie Rush. Pomimo, że biegałem już w ujemnych temperaturach czy kalendarzowej zimie – to jednak tam z racji odcinków rzecznych i bagien, temperatury oraz przenikliwego wiatru przemarzłem najbardziej. Takiego wiatru nie czułem nawet na zimowym Runmageddonie na lotnisku w Babicach, gdzie przecież jest klin napowietrzający Warszawę. Unikalnym momentem było też orędzie, powitanie wygłoszone (z odtworzenia) przez majora Tarnawskiego – ostatniego, żyjącego Cichociemnego – przed startem Biegu Cichociemnych w Sochaczewie. Z tamtego biegu pamiętam też „toksyczną” pianę znajdującą się w dole, ale i sympatyczną ściankę, na którą z przodu należało się wspiąć, a z tyłu była zjeżdżalnia do rowu z wodą. W zakresie ciekawych przeszkód – spotkałem też taką dawno nie widzianą. Na Masakratorze w Bobrownikach na Śląsku miałem okazję zetknąć się z „prądową”. Na dodatek zasieki prądowe do czołgania były umiejscowione tuż po przebyciu stawu. Miałem wrażenie, jakby mnie kilkukrotnie koń kopnął w kręgosłup.

Fenomenalne widoki zaserwował mi Armageddon Challenge w Janowcu. Nie tylko widoki z okolic zamku, ale trasa prowadziła także przez łachy piasku na Wiśle, a jak wiadomo Wisła w okolicach Kazimierza to fenomenalne, unikalne krajobrazy. Gladiatorzy jako „żywa” na mecie też robili wrażenie. Unikalna konwencja to także industrialne klimaty Biegu Hutnika. Edycja 2019 znowu wykonała znaczący progres jakościowy, ale ten bieg to przede wszystkim unikalne miejsce. Niedostępne na co dzień, ogromne i trochę tajemnicze tereny Huty Warszawa.

Podobno przygody spotykały Cię nie tylko na trasach ale i poza nimi?

Przydarzyły mi się też i takie. Specyficzne, niestandardowe „przygody” związane z logistyką, planem dnia czy konstrukcją wyjazdów. Zwykle na własne życzenie. Jeden weekend wyglądał np. tak, że przemieszczając się na południe Polski, w sobotę pobiegłem krótki Vikings Run (6km), a następnego dnia w niedzielę – klasyczny Barbarian Race (13km). Z kolei w październiku, w Warszawie, do południa biegłem Bieg Hutnika, o godz.13 jeszcze tkwiłem w „lodowej” na końcówce biegu, a o godz.15 już ubrany w garnitur wykładałem na Kongresie Psychologii Sportowej.

Plany na rok 2020?

Wiele zależy od logistyki i od zdrowia. Jestem dość mocno zajętą osobą, więc rzadko zdarza się żebym jechał specjalnie na jakiś bieg. Zwykle łączę to z pobytem służbowym albo prywatnym w danym regionie kraju. To mocno ogranicza moje możliwości i generuje trudności. Na przykład w listopadzie byłem przekonany, że pobiegnę co najmniej dwa biegi a finalnie nie wystartowałem w żadnym. No i kwestia zdrowia. Mam spore problemy z kręgosłupem i kolanami. Ale paradoksalnie, te urazy uniemożliwiają mi uprawianie wielu tradycyjnych sportów i klasycznych, ciągłych biegów płaskich, ale dają się „oswoić” przy biegach ekstremalnych czy OCR-owych, gdzie odcinki biegowe są krótkie, przerywane przeszkodami czy nawet możliwością przystanku i odpoczynku. Brzmi to dziwnie, ale zachowując swoistą ostrożność i dojrzałość zachowań na trasie, da się to robić. Mam deficyt zdrowia, ale aktywa wytrwałości i wytrzymałości.

Masz już gotową listę biegów OCR, w których weźmiesz udział?

W 2020 roku przede wszystkim chciałbym odwiedzić te biegi, na które nie udało mi się dotrzeć w w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Bardzo lubię też biegi małe, niszowe. Nie stronię od nich, nawet promuję. Chętnie też dzielę się swoją wiedzą. Bardzo żałowałem, że nie dotarłem w tamtym roku na Run4Gold w Twierdzy Kłodzko, Bieg Herosa na Pustyni Błędowskiej, nadgraniczny Nadbużański Bieg Pod Prąd czy totalnie niszową Misję Brus. Intryguje mnie też Bieg Spartakusa, Runaway, Destroyer Race czy Surviwał. W Polsce jest naprawdę bogactwo oferty OCR-owej. Na dodatek o dobrej jakości „trasowej”. Nic tylko brać ekwipunek i ruszać w kraj. Być też częścią tej fajnej, barwnej, aktywnej społeczności, która ma tyle świetnych cech, prze do przodu i rozwija się.

Dziękuję za rozmowę.
Marcin Dulnik