Jasiek Mela: Wlazłem w Hero Run jak w ogień…a właściwie, to błoto!
Jasiek Mela jako pierwszy niepełnosprawny w ciągu jednego roku zdobył dwa bieguny Ziemi – północny i południowy. Poza tym m.in. wdrapał się na kilka górskich szczytów, pokonał New York Marathon oraz zawody triathlonowe IRONMAN 70.30 Gdynia. Do listy swoich sportowych dokonań dopisał właśnie ukończenie ekstremalnego biegu przeszkodowego Hero Run w formule „Beginner” na dystansie 8 kilometrów z ponad 30 przeszkodami. Z założycielem i szefem Fundacji „Poza Horyzonty” rozmawiamy o wrażeniach ze startu w imprezie, która odbyła się w Szelmencie k. Suwałk.
Jak to się stało, że zdecydowałeś się na start w Hero Run?
Niecały miesiąc wcześniej poznałem Grześka Kuczyńskiego, szefa Fundacji „Białystok Biega”, który zaprosił mnie na ten bieg. Czuć było od niego dobrą energię i pasję, od razu się polubiliśmy. Atmosfera na takich wydarzeniach zależy od ludzi, a tutaj miałem pewność, że takich pozytywnych szaleńców poznam więcej, więc wlazłem w Hero Run jak w ogień…a właściwie, to błoto!
Na rynku biegów przeszkodowych jest wiele różnych imprez takich jak Runmageddon czy Survival Race. Czemu wybrałeś akurat Hero Run?
Mój tata pochodzi z Augustowa, więc dobrze wiem, że Podlasie to dobre miejsce i że mogę liczyć na sporą gościnność. Nawet posiadając tę wiedzę byłem urzeczony energią spotkanych tu ludzi. Na co dzień żyjemy w ładzie i plama od keczupu na koszuli wydaje się życiową tragedią. Błoto w oczach i piach w zębach przypominają o tym, że nie musimy całe życie chodzić podduszeni krawatem i że warto się wyszaleć w naturze, a pięknej natury na Suwalszczyźnie nie brakuje! Trasa była tak piękna, że biegnąc np. przez leśny strumyk, mimo zmęczenia miałem ochotę przebieg ten odcinek jeszcze raz, by się nim jeszcze pozachwycać.
Jakoś przygotowywałeś się do udziału w biegu? Na co dzień jesteś aktywny?
Mam za sobą kilka doświadczeń biegowych – jeden maraton i długi triathlon, ale muszę z ręką na sercu przyznać, że na co dzień kiepsko u mnie z treningami. Nasza drużyna nazywała się „Nadrabiamy Charakterem”, co mówi samo za siebie. Zawsze słyszałem, że na metę dobiega głowa, a takie zawody to sprawdzian psychiki. Co nogi nie wybiegają, to mocna psychika dociągnie. Wpisuję Hero Run w swój kalendarz, więc za rok postaram się bardziej. I będę bardziej uważał na podlaską gościnność dzień przed zawodami! (śmiech)
Spośród trzech dostępnych formuł Hero Run – Legend, Challenger i Beginner wybrałeś tą ostatnią. To zrozumiałe, bo to propozycja idealna dla osób stawiających pierwsze kroki w biegach przeszkodowych. Na trasie mogłeś m.in. odpuszczać przeszkody i korzystać z pomocy innych zawodników. Jak to wyglądało podczas biegu?
Faktycznie, nie każda przeszkoda była dla mnie realna do pokonania, choć przymierzając się do nich i tak stwierdzam, że to kwestia znalezienia swojego sposobu. Z małpim gajem nie mogłem sobie poradzić, bo bez drugiej ręki jednak szans brak. A gdy to wypowiedziałem na głos, jeden z biegaczy opowiedział mi o swoim kumplu, który chwytał się kolejnych obręczy na łokciach. Da się? Da się. Nawet ja tracę swoje wymówki!
Na zdjęciach z biegu widzimy, że Ty również pomagałeś innym.
To wyzwanie zespołowe, oczywiście nie licząc tych „wariatów ze stali” startujących w Legend, więc tutaj trzeba współpracować. W błocie po szyję pomocna dłoń to skarb, więc starałem się też dawać z siebie, ile mogę. A gdy fizycznie pomóc trudno, to uśmiech albo żart też robi swoje. Gdy wymiękasz, a ktoś opowie śmieszną bzdurę, nie sposób się wkurzać. Nie startowałem jako „niepełnosprawny”. Ktoś nie ma ręki, ktoś jest grubszy, a ktoś jeszcze inny szybciej się męczy. Wszyscy mamy coś z niepełnosprawności, a tutaj krok po kroku to przełamujemy.
Jakie przeszkody sprawiały Ci największą trudność?
O małpim gaju już wspomniałem, czołganie się pod długim płotem kolczastym twarzą do błota też przerażało. Bieganie z nogami połączonymi gumową opaską w stronę wirnika turbodeszczowego (jakkolwiek się to zwało) w błocie i wietrze też dawało w kość.
A były takie, których pokonywanie było frajdą?
Porodówka była mistrzostwem świata! Pomysł nie z tej ziemi. Nie było wiadomo, jak się za to zabrać, ale radość z „prześlimaczenia” się na drugą stronę – bezcenna. Błotny ponton też był niezłym odlotem. Tak naprawdę największą frajdą było taplanie się w błocie i wskakiwanie do zasieków.
Czy na trasie miałeś chwile kryzysu? Dopadało Cię zwątpienie? Chęć zejścia z trasy?
Pod koniec już trochę wymiękałem, ale miałem cudną drużynę, wzajemnie motywowaliśmy się do dalszej drogi i kolejnych wyzwań, więc nie było mowy i czmychnięciu na skróty do mety.
Pamiętasz finisz biegu? Jakie uczucia Ci towarzyszły? Ulga, że to już koniec?
To są zawsze jaja – pod koniec już opadasz z sił i przechodzi przez głowę myśl „nie dam rady”. Wleczesz się jednak w stronę końca (optymistyczne). Gdy widzisz metę, coś w Ciebie wstępuje i dostajesz zastrzyk energii z kosmosu. Gdy wskakujesz do błota tuż przed linią mety, masz ochotę się do niego wrócić i jeszcze się w nim popluskać. Zamiast tego możesz jednak już tylko uściskać i uświnić błotem organizatorów, więc jednak biegniesz do mety. Gdy pod prysznicem zmywasz z siebie brud, to jednak trochę się robi żal, że to już koniec.
Dobiegając do mety Hero Run po raz kolejny udowodniłeś, że niemożliwe nie istnieje, a ograniczenia są tylko w naszych głowach. Liczysz, że znów uda Ci się innych ludzi zainspirować do zmian w swoim życiu?
Każdy z nas ma swoją misję, warto przekuwać swoją słabość w siłę. Jeśli mój wypadek, który kiedyś wydawał się przekreślić moje życie i jakąkolwiek aktywność, teraz może motywować, to chcę w ten sposób spłacać dług wdzięczności wobec osób, które mnie zainspirowały i pokazały, że warto walczyć o pełnię życia. Jeśli mogę to robić przez wspólną zabawę, to kurde, wchodzę w to!
Pierwszy bieg przeszkodowy za Tobą, załapałeś bakcyla? Masz ochotę na kolejny start?
Ciuchy już wyprane, można brudzić dalej! Za rok z dziką radością przyjadę do Szelmentu i obiecuję organizatorom – dzień wcześniej położę się spać przed 6 rano. Ale co zrobić, gdy na drugim końcu Polski spotykam ludzi, z którymi myślimy w podobny sposób, nie udajemy ważniaków i oficjeli, tylko świetnie się razem bawimy? Polecam każdemu – podpisuję się obiema rękami.
Dziękuję za rozmowę.
Marcin Dulnik
Jasiek Mela
Stracił lewe podudzie i prawe przedramię w wyniku porażenia prądem, którego doznał w lipcu 2002 roku w Malborku, kiedy podczas deszczu wszedł do niezabezpieczonej stacji transformatorowej. Od lat jednak udowadnia, że niepełnosprawność nie jest przeszkodą do podejmowania ekstremalnych wyzwań. Niezwykłą siłę charakteru pokazał zdobywając m.in. podczas wspólnej wyprawy z podróżnikiem Markiem Kamińskim oba bieguny Ziemi, a także Kilimandżaro oraz Elbrus, najwyższy szczyt Kaukazu. Jako szef Fundacji “Poza Horyzonty” pomaga ludziom po amputacjach kończyn organizując m.in. obozy adaptacyjne, obozy nauki chodu a także warsztaty psychologiczne dla rodzin. W ekstremalnym biegu przeszkodowym wystartował po raz pierwszy w życiu.
fot. Radosław Kamiński