Michał Drelich: Wydaliśmy na Mistrzostwa Świata w półmaratonie ponad 6 milionów złotych
Bieg masowy w ramach Mistrzostw Świata w półmaratonie najpierw miał się odbyć 29 marca, potem 17 października, a w ubiegłym tygodniu impreza została ostatecznie odwołana z uwagi na aktualnie obowiązujące rządowe rozporządzenia ograniczające liczbę uczestników do 250 osób. O konsekwencjach tej decyzji rozmawiam z Michałem Drelichem, szefem agencji Sport Evolution.
Już wiadomo, że nie zdołacie zorganizować biegu masowego w ramach Mistrzostw Świata w półmaratonie w Gdyni. Miała być największa impreza biegowa w historii Polski z ponad 27 tysiącami uczestników, a wyszła największa klapa. Jak się z tym czujesz jako dyrektor imprezy?
Fatalnie. Ten bieg to miało być wydarzenie bez precedensu w historii Polski. Największy bieg uliczny, jaki kiedykolwiek zorganizowano w naszym kraju. Największe przedsięwzięcie w historii naszej firmy. Ciężko pracowaliśmy, żeby ten bieg zorganizować. Poświęciliśmy na to ponad 2 lata. I nic się nie wydarzy. To zwyczajnie ogromny zawód. Nadal nie mogę się z tym pogodzić.
Czy w marcu, gdy przesuwaliście termin imprezy na październik naprawdę miałeś nadzieję, że bieg się odbędzie?
Oczywiście, że tak. Informacja o tym, że nie będziemy mogli zorganizować tego biegu była dla nas ciosem. Byliśmy przecież na ostatniej prostej, zaledwie 11 dni od rozpoczęcia montaży. W marcu wszyscy jeszcze myśleliśmy, że lockdown potrwa dwa, góra cztery tygodnie. Ale nikt nie brał pod uwagę, że może potrwać rok albo i więcej. Taka jest prawda. Wierzyliśmy, że październikowy termin jest bezpieczny. Wybór nowego terminu był zresztą mocno ograniczony. World Athletics zaproponowała nam dwa terminy – ostatni weekend września lub 17 października. Nie chcieliśmy znowu wejść w kolizję z Fundacją Maraton Warszawski, a przy okazji maratonem w Berlinie, więc wskazaliśmy na październik.
Ile czasu poświęciłeś na przygotowanie biegu? Jakie środki pochłonął ten proces? Ile osób było zaangażowanych w organizację?
O tym, że Gdynia będzie gospodarzem Mistrzostw Świata w półmaratonie dowiedzieliśmy się w listopadzie 2017 roku. Od tego czasu przygotowania ruszyły pełną parą. Przy projekcie pracował stały kilkunastoosobowy zespół, a w ostatnich miesiącach zespół rozrósł się do ponad 100 osób. To po prostu ogromne przedsięwzięcie wymagające dużych zasobów ludzkich. Do momentu przerwania imprezy wydaliśmy na nią ponad 6 milionów złotych.
Za jaki procent budżetu imprezy odpowiadają opłaty startowe?
Około połowa budżetu tej imprezy to przychody z opłat startowych od uczestników biegu masowego. Pozostała połowa to przychody z innych źródeł – umowy z samorządem, dotacji z Ministerstwa Sportu, od sponsorów, a także z działalności gospodarczej. Te środki trafiają do firmy dopiero po odbytej imprezie i dopiero wówczas można w ogóle mówić o zysku z przedsięwzięcia. W momencie przełożenia imprezy spółka założyła z kapitału własnego ponad 1,6 mln złotych na ten projekt w nadziei, że te pieniądze w ciągu 30-60 dni po evencie do nas wrócą. Do dziś nie wróciły i nadal nie wiadomo, czy będziemy w stanie je odzyskać.
A sponsorzy? Miasto Gdynia? Nie partycypowali w dotychczas poniesionych kosztach?
Na tym etapie nie. Umowy nie zakładały wypłacania zaliczek ani transz przed eventem.
Czy impreza była ubezpieczona? Może jest jakaś szansa na odzyskanie części pieniędzy tą drogą?
Impreza, jak i spółka były ubezpieczone, ale nie od pandemii. Większość dostępnych na rynku tzw. „cancelation insurance” nie obejmowała tego typu zjawisk. Wyjątkiem jest Wimbledon, który jako jeden z niewielu ubezpieczał się od epidemii i uzyskał gigantyczne odszkodowanie w wysokości 114 milionów funtów. Ale najpierw przez 17 lat wydawał na ten cel ponad 2 miliony funtów rocznie. Kupowanie tak drogich polis ubezpieczeniowych jest poza zasięgiem wszystkich polskich, ale też prawdopodobnie większości zagranicznych organizatorów biegów. Dlatego na przykład Tokio Maraton, który musiał, tak jak my, odwołać imprezę w ostatniej chwili, nie zaproponował zawodnikom zwrotu pieniędzy z opłat startowych. Po prostu nakłady finansowe, które zostały poniesione przez organizatora do tego momentu dawno już przerosły przychody z opłat startowych i są nie do odzyskania ani nie do odrobienia.
Na forach nie brakuje opinii biegaczy, że powinniście oddać opłaty startowe, tak jak robią to organizatorzy np. biegów w Poznaniu czy Wrocławiu. Dlaczego Twoim zdaniem jedni organizatorzy mają możliwość zwrotu wpisowego a inni, w tym Sport Evolution nie?
Problem z Mistrzostwami Świata w półmaratonie polega na tym, że nie da się ich porównać z żadną inną imprezą, która odbywa się w Polsce. To jest wydarzenie jednorazowe, z frekwencją, której nie da się powtórzyć prawdopodobnie przez kolejne 20 lat. Także w pewnym sensie jesteśmy ofiarą własnego sukcesu. Gdyby to był bieg na 1000 osób, to skala zwrotów liczona byłaby w kilkudziesięciu tysiącach złotych. Przy naszej skali działalności bylibyśmy w stanie udźwignąć taką stratę i jakoś ją odrobić w przyszłości. Ale w tym wypadku mówimy o zwrocie ponad 4 milionów złotych!
My te pieniądze już wydaliśmy między innymi na zakup świadczeń zawodniczych takich jak medale, koszulki, plecaki, numery startowe czy worki depozytowe. Porównywanie nas z imprezami, za którymi stoją podmioty samorządowe też jest niesprawiedliwe i krzywdzące. My nie mamy zaplecza w postaci urzędu miasta, który może pokryć dziurę w naszym budżecie. Podobnie chybione jest porównywanie nas do wielkich graczy takich jak choćby maraton w Londynie. Roczny budżet tej imprezy to 200 milionów złotych, a więc jest ponad 20-krotnie większy niż ten, którym my dysponujemy. To impreza organizowana cyklicznie, na którą co roku jest więcej chętnych niż miejsc. Gdynia Półmaraton to zacna impreza, z której jesteśmy niezmiennie dumni, ale nie przesadzajmy, że efektem Mistrzostw Świata będzie utrzymanie frekwencji na poziomie 25-30 tysięcy osób w każdym kolejnym roku.
Teraz walczycie o to, aby w 17 października w Gdyni odbył się bieg elity, który wyłoni Mistrzów Świata. Ale czy takie zawody mają w ogóle sens w czasach, gdy kolejne kraje wprowadzają zakazy lotów? W jaki sposób do Polski mają dotrzeć biegacze z Kenii czy Etiopii?
Jestem przekonany, że ma to sens. We współpracy z Ministerstwem Sportu udało nam się wprowadzić takie zmiany w prawie, które zwalniają uczestników zawodów rangi Mistrzostw Świata czy Europy z obowiązku kwarantanny w Polsce. Również lekkoatletyczne federacje narodowe potwierdziły gotowość i chęć przyjazdu do Polski. Tylko kilka definitywnie odmówiło.
Czy ostatnie miesiące „wyleczyły” Cię z organizacji biegów? Od wielu tygodni na Ciebie i Twoją firmę lecą gromy i fala hejtu. Będą kolejne imprezy Sport Evolution?
To, co się dzieje wokół mojej osoby i firmy z pewnością bardzo mnie smuci. Nie wiem, czy faktycznie zasłużyliśmy na to, co nas spotyka. Mam wrażenie, że część biegaczy zupełnie zapomina, że my w tej sytuacji też jesteśmy poszkodowanymi. Trzeba mieć w sobie naprawdę dużo złej woli albo zwykłej ignorancji, żeby wierzyć, że my wykorzystaliśmy pandemię do zagrabienia pieniędzy biegaczy. Jesteśmy na rynku ponad 12 lat. Przez ten czas zorganizowaliśmy ponad 300 różnych biegów, triathlonów czy wyścigów kolarskich. Nasze imprezy były doskonale oceniane, czemu zawodnicy dawali wyraz w ankietach przeprowadzane po biegach.
Czyli jesteś tak dobry, jak bieg, który zorganizowałeś jako ostatni.
To chyba jednak nie przypadek, że w 2020 roku mieliśmy zorganizować w Polsce największy bieg, triathlon i klasyk szosowy dla amatorów! A dziś czytamy, że jesteśmy beznadziejni, że jesteśmy hochsztaplerami, złodziejami i tak dalej. Pandemia przeorała wszystkie nasze plany i marzenia, ale jeszcze nie składamy broni. Jestem głęboko przekonany, że większość zawodników rozumie w jak trudnym położeniu się znaleźliśmy i zamiast wieszać na nas psy, próbuje nam pomóc i docenia, że szukamy rozwiązań i wyjścia z tej sytuacji. Poza internetowym hejtem, otrzymuje też wiele słów wsparcia. Cieszę się też, że nie utraciliśmy zaufania naszych partnerów biznesowych. To pozwala mi myśleć, że nadal jest przed nami jakaś przyszłość.
Dziękuję za rozmowę.
Marcin Dulnik