Bohdan Witwicki: „Zapraszam na Silesia Marathon, który startuje za 100 dni”

Kontynuujemy naszą rozmowę z Bohdanem Witwickim, prezesem Fundacji Silesia Pro Active, która organizuje największą imprezę biegową na Śląsku, czyli Silesia Marathon. Najbliższa edycja biegu wystartuje już 3 października, czyli za około 100 dni.

W pierwszym odcinku poruszyliśmy m.in. bieżące tematy związane organizacją Silesia Marathon. Dzisiaj więcej wątków sportowych o bieganiu i doświadczeniach w roli szefa biegu.

Jakie były Pana biegowe początki? Czy od razu poczuł Pan, że to pasja na całe życie?

Pierwszy raz wystartowałem w zawodach biegowych mając 14 lat. Jak to w życiu bywa, przypadek sprawił, że zaproponowano mi udział w zawodach. Wiedząc, że jestem aktywny i trenuję co prawda inną dyscyplinę poproszono, bym wystartował na dystansie 3 km. Wygrałem – wspominam, bo zwycięstw w biegach ulicznych nie miałem.

Ze sportem związane jest całe moje życie. Zaczęło się od pływania, a mając 9 lat zacząłem uprawiać judo i to w tej dyscyplinie osiągałem największe sportowe sukcesy. Po wielu latach na tatami ciągnęło mnie na świeże powietrze. Postanowiłem przebiec maraton. Mając 18 lat i 3 dni wystartowałem w Maratonie Pokoju, który dziś rozgrywany jest pod nazwą Maraton Warszawski. Nie sądziłem jeszcze, że biegać będę resztę życia, ale wówczas wracając do domu ze startu w stolicy obiecałem sobie, że kiedyś pobiegnę z Maratonu do Aten. I pewnie by spełnić to marzenie związałem się z bieganiem na resztę życia (śmiech).

Jakimi wynikami w bieganiu może się Pan pochwalić?

Warunki fizyczne nie predysponują mnie do szybkiego biegania. Krótkie nogi, atletyczna budowa ciała. Szybko zdałem sobie sprawę, że bardzo dobra wydolność to nie wszystko. Reprezentowałem AZS AWF Katowice na średnich i długich dystansach ale bez specjalnych osiągnięć. Również i w maratonie wynikami nie mogę się pochwalić. To bardziej amatorskie bieganie, 2:52 wystarczyło do II klasy sportowej.

Jaki jest Pana ulubiony dystans na zawodach?

Zdecydowanie maraton. Krótsze dystanse, takie jak 15 czy 21 km zawsze traktowałem jako element przygotowań do głównego startu. Ultramaratony to osobny temat w mojej biegowej historii. Czuje się dobrze na długich dystansach.

Jako instruktor lekkiej atletyki współpracuje Pan z biegaczami od lat. Czy Pana zdaniem kiedyś biegało się inaczej niż dzisiaj?

Mam dyplom trenerski lekkiej atletyki, pracę magisterską na Akademii Wychowania Fizycznego też pisałem na temat biegów długodystansowych. Dziś nie mam żadnego podopiecznego ale chętnie dzielę się wiedzą i doświadczeniem. Samo bieganie niewiele się zmieniło na przestrzeni moich 38-letnich startów w zawodach biegowych. Wyraźnie lepszy sprzęt, mam na myśli buty, wygodniejsza odzież treningowa bo już nie biegamy w bawełnianych koszulkach i spodniach treningowych. Nowoczesne, syntetyczne tworzywa sprawiły, że lepiej czujemy się na treningach. Nowoczesna technologia pomaga mierzyć czas i dystans. Już nie musimy biegać ze stoperem w ręku. Wszystko to sprawia, że biega się wygodniej, przyjemniej, a na nadgarstku nosimy urządzenia w znaczący sposób pomagające optymalizować trening. Pamiętać trzeba, że sprzęt sam nie pobiegnie, swoje na treningu trzeba wypocić.

Potrafi Pan wskazać błędy najczęściej popełniane przez biegaczy?

Bieganie stało się bardzo popularne co mnie bardzo cieszy. To najprostsza i ciągle najtańsza forma ruchu dostępna dla każdego. Unikam wytykania błędów, bo jeśli ktoś już łyknie bakcyla biegania, to nawet jeśli popełni kilka to i tak sama aktywność niesie więcej korzyści niż jej brak. To, na co chciałbym zwrócić uwagę, to brak dbałości o ogólne przygotowanie organizmu. Zaniedbujemy rozgrzewkę i ćwiczenia ogólnorozwojowe. Zapominamy, że organizm to jedność. Zbyt dużo wagi przykładamy do dystansu i czasu zapominając o wzmacnianiu wszystkich partii ciała. To najczęstszy powód kontuzji, które zaczynają dotykać biegaczy zwykle po 3-4 latach startów.

Kolejna kwestia to droga na skróty – żyjemy szybko, chcemy wszystko mieć „już” za wszelką cenę osiągnąć jak najlepsze wyniki zapominając, że przygoda z bieganiem to nie związek na chwilę. Cieszmy się drobnymi sukcesami, nie oczekujmy od siebie zbyt wiele rozpoczynając treningi. I na koniec słowo o ubiorze. Potrafię zrozumieć młodzież, ale jak widzę dorosłą osobę, która wiosną lub jesienią trenuje w krótkich spodenkach, kurtce, czapce na głowie to muszę się hamować, by nie zwrócić uwagi. Nogi to nasz skarb, nasze „narzędzie”, które ma nam służyć całe życie. Musimy o nie zawsze dbać, pilnować by na treningu były odpowiednio rozgrzane i utrzymywane w cieple.

Jakimi cechami Pana zdaniem powinien charakteryzować się dobry biegacz?

Nie będę odkrywczy, jak powiem że bieganie, to długodystansowe, to w 80% głowa. Rozsądek, walka z własnymi słabościami, wytrwałość w dążeniu do celu. Reszta, to ciało, które można wytrenować. Jeśli ma się „dobre geny”, predyspozycje fizyczne i fizjologiczne to możemy myśleć o bieganiu wyczynowym.

W 2009 roku zaczął Pan organizować Silesia Marathon. Skąd pomysł na imprezę? Czy inspirował się Pan jakimś innym biegiem?

Pomysł na bieg maratoński zrodził się dużo wcześniej, bo już w 2005 roku. W województwie nie było żadnej, dużej imprezy biegowej. By wystartować w jakimkolwiek maratonie czy półmaratonie musiałem wyjeżdżać „w Polskę” lub za granicę. Zresztą nie tylko ja. Startując w biegach ulicznych podpatrywałem rozwiązania organizacyjne. I wtedy znajomi namówili mnie na organizację biegu w Katowicach. Wiele osób z mojego otoczenia naciskało, by zrobić bieg maratoński. Ja wówczas studziłem emocje. Zaczęliśmy przygodę organizatorską od półmaratonu (Półmaraton 4energy) organizowanego na terenie parkowym katowickiej Doliny Trzech Stawów. Na pierwszy bieg przyjechało ponad 400 zawodników i to był wówczas wielki sukces. Od razu największa w regionie impreza! Rok później na starcie stanęło dwa razy tyle uczestników i wówczas poważnie pomyślałem o maratonie.

Pamięta Pan początki Silesia Marathon? Co było największym wyzwaniem?

Tak, bardzo dobrze pamiętam. Bieg maratoński organizowany w dużym mieście to równie duże wyzwanie, ale bieg maratoński w kilku miastach? Silesia Marathon to 4 miasta i 4 razy więcej pracy formalnej. W każdym mieście dokumentacja i ustalenia załatwiane są oddzielnie, każde miasto miało inne procedury, inne oczekiwania. Nie zdawałem sobie do końca z ogromu pracy, ale jak się już powiedziało A, to trzeba było powiedzieć również B.

Jak wygląda Pana dzień jako dyrektora maratonu, kiedy odbywa się impreza?

Trudno mówić o jednym dniu, bo przed startem jestem na nogach przez 48 godzin. Nie ma czasu na sen. W sobotę po zamknięciu biura zawodów jadę do domu przebrać się, coś zjeść, zapakować rzeczy na dzień zawodów. Nauczony doświadczeniem mam w samochodzie dwa a czasami nawet trzy komplety odzieży, by aura nie sprawiła nam figla. To jedno z nabytych doświadczeń.

W nocy przygotowujemy trasę. Mamy doświadczony zespół osób. Kilka osób tworzy ze mną imprezę od samego początku. Polegam na nich i nigdy się nie zawiodłem, ale lubię dopilnować szczegóły. Objazd trasy zajmuje od 2 do 3 godzin. Wracam na start i tam pracy nie brakuje. Najgorsze, co może spotkać organizatora to rutyna, więc co roku aktualizujemy „check listę”. W okolicy startu pozostaję do momentu rozpoczęcia rywalizacji.

Jaki moment w organizacji maratonu lubi Pan najbardziej?

To chwila, gdy na metę wbiega ostatni zawodnik. Staram się być tuż za linią i składać gratulacje wielu uczestnikom, ale na ostatniego maratończyka zawsze czekam. Później rozmowa z koordynatorem zabezpieczenia medycznego i raport na temat zdrowia uczestników. Wówczas mogę usiąść i odpocząć, choć emocje jeszcze długo nie odpuszczają.

W październiku już trzynasta edycja maratonu. Czy nie obawia się Pan, że kiedyś znudzi się Panu organizowanie tego wydarzenia?

Nie boję się tego. Emocje, jakie dają uczestnicy są tak wielkie, że mogę je porównać do startu w samym biegu. Chwilę po zawodach zarzekam się „już nigdy więcej, za dużo zdrowia, za dużo stresu”. Mija dzień, dwa a w głowie już układam kolejną imprezę. Po cichu marzę, że przyjdzie moment, że będę mógł sam wystartować w Silesia Marathon. Będzie to spełnienie ostatniego z biegowych marzeń.

Rozmawiamy o Silesia Marathon, ale pozwolę sobie zadać pytanie o najświeższe wydarzenie, czyli organizacyjną klapę Wizz Air Katowice Half Marathon. Wie Pan co się wydarzyło w sobotę? 

Dziś moja wiedza opiera się wyłącznie na informacjach medialnych i przekazanych przez samych uczestników. Źle się podziało. Przez trzy lata walczyłem, by przekonać zarząd Wizz Air do zaangażowania się w bieg w Katowicach. Niestety, wykorzystano moją otwartość i projekt przejęła organizacja z Gliwic.

Czy i jakie wnioski powinny Pana zdaniem wyciągnąć władze miasta i sponsor, czyli Wizz Air?

Tego nie wiem. Urodziłem się w Katowicach, promuję to miasto i osobiście nie czuję się z tym dobrze. Martwi mnie mocno, że ucierpieli biegacze, którzy zawsze są dla mnie najważniejsi.

Na koniec zapytam o przyszłość biegania. Wydaje się, że czasy biegowego boomu z lat 2010-2015 mamy za sobą. Już przed pandemią obserwowaliśmy spadki frekwencji na największych biegach w Polsce.

Ten rok będzie jeszcze wyjątkowy. Dziś Silesia Marathon jest jedynym dużym biegiem maratońskim prowadzącym zapisy. Pandemia wiele zmieniła na rynku organizatorów wydarzeń. W Polsce najwięcej imprez organizują samorządu poprzez swoje jednostki – MOSiR’y. One nie upadły, ale dziś miasta mają inne priorytety.

Bieganie to sport indywidualny, trenujemy najczęściej w samotności, ale przynajmniej raz w roku chcemy świętować startując w biegu masowym. Te imprezy na pewno wrócą. Mogą wrócić ze zdwojoną siłą i dlatego wierzę, że prawdziwy boom jeszcze przed nami. Dziś jak nigdy wcześniej patrzymy poważnie na zdrowie, na aktywność fizyczną. Powoli – może zbyt wolno – zmienia się też mentalność władz samorządowych i sponsorów. Chętnie wrócę do tematu frekwencji za 2-3 lata, by zweryfikować czy mój optymizm nie był zbyt duży. Dziś zapraszam na kolejną edycję Silesia Marathon, która startuje za 100 dni.

Dziękuję za rozmowę.
Marcin Dulnik