Olimpia Breza: Jak zrobię trening, to dzień uważam za zaliczony
Olimpia Breza to 23-letnia lekkoatletka, która stawia pierwsze kroki w seniorskiej karierze, ale w ubiegłym roku zdążyła już wywalczyć medale mistrzostw Polski – brąz na 5000 i złoto na 10 000 metrów. W rozmowie z Krystianem Wieteską reprezentantka klubu KUKS Remus Kościerzyna podzieliła się swoimi doświadczeniami z dotychczasowej przygody z lekką atletyką.
Ten rok będzie Twoim pierwszym jako seniorka. Jak się czujesz ze zmianą kategorii, w której startujesz?
Zdaję sobie sprawę, że teraz już wbrew pozorom nie będzie tak łatwo o medale czy o kwalifikację na imprezy międzynarodowe, jak w młodszych kategoriach. Będzie to całkiem nowy etap, ale myślę, że najlepsze wciąż jeszcze przede mną.
Zadaję to pytanie, ponieważ wielu polskich sportowców na etapie 22-23 lat kończy karierę. Tobie to, mam nadzieję, nie grozi. Biegacze długodystansowi w Polsce mają dosyć długie kariery.
Tak, to prawda. Tak się dzieje, że na etapie młodzieżowca lub wchodząc w kategorię seniorską już niewiele osób zostaje w tym sporcie. Problem leży w tym, że lekka atletyka w Polsce, poza wsparciem finansowym od Ministerstwa Sportu i PZLA, jest bardzo słabo finansowana. Poświęcając i podporządkowując całe swoje życie pod trening pod względem finansowym nie ma z tego niczego. W naszym sporcie nie występuje stała pensja za kontrakt, jak w sportach drużynowych. Ewentualne nagrody za wysokie lokaty są niewielkie. Musimy szukać wsparcia na zewnątrz w postaci sponsorów, partnerów czy mecenatu.
Wiele osób na tym etapie, kończąc studia, zmuszonych jest zostawić sport i pójść do normalnej pracy. Zawodnicy na najwyższym poziomie natomiast zazwyczaj łączą zawodowe uprawianie sportu z służbą w wojsku. Na ten moment nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo będę biegać. Różnie to się może wszystko potoczyć. Obecnie finansowo wspierają mnie rodzice. Bez nich na pewno byłoby ciężko w tym sporcie jeszcze funkcjonować. Myślę, że na pewno chciałabym trenować do igrzysk w Los Angeles. A później? Kto wie.
Uważasz, że biegi długodystansowe mają w Polsce potencjał na kilkuosobową grupę zawodniczek w czołówce? Oprócz Ciebie na pierwszy plan nieśmiało wychyla się Zuzanna Wiernicka, ale jest również Julia Koralewska, z którą stoczyłaś niezwykły bój o tytuł na 10 000 m w Ustce.
Myślę, że tak. Że jest potencjał. Aczkolwiek w Polsce jednak dużo więcej mamy dziewczyn startujących na średnich dystansach, które osiągają świetne wyniki. Dziewczyn biegających na długie dystanse jest zdecydowanie mniej, nie wspominając oczywiście o maratonkach.
Skąd pojawił się pomysł na postawienie na biegi? Domtel pokazuje twoją pierwszą aktywność w 2016 roku, ale wiadomo – treningi i uczestnictwo w zajęciach sportowych zaczęły się pewnie wcześniej.
Wiesz co… Ja po prostu zawsze lubiłam biegać. Zarówno w szkole podstawowej, jak i gimnazjum uczęszczałam do klas sportowych. Będąc precyzyjna, byłam w klasie o profilu siatkarskim i to ten sport był wiodący przez dłuższy czas. Nie było jednak tak, że ograniczaliśmy się do jednej dyscypliny. Na zajęciach byliśmy uczeni wielu dyscyplin sportu i w wielu startowaliśmy na zawodach. Mieliśmy naprawdę świetnych nauczycieli WF-u.
Mnie jednak zawsze tak jakoś ciągnęło do tego biegania. Przy szkole mieliśmy jezioro, wokół którego biegaliśmy i przygotowywaliśmy się do zawodów szkolnych. Mając w weekendy do wyboru, czy idę na ligę siatkówki czy na trening biegowy, jednak zawsze to drugie wygrywało. Ja na treningi zaczęłam chodzić chyba jakoś w drugiej klasie gimnazjum. Wcześniej próbowałam każdej dyscypliny.
fot. Tomasz Kasjaniuk
W którym momencie pomyślałaś „biegi – to jest to, co chciałabym robić w swoim dorosłym życiu”?
Hmm… Nie wiem dokładnie. Bieganie jest moją pasją i sposobem na życie. Ja mam tak, że jak zrobię trening, to dzień uważam za zaliczony, a jak z jakiegoś powodu nie zrobię, to się z tym źle czuję [śmiech]. To jest chyba już takie moje uzależnienie. Chyba do końca życia będę w pewnym stopniu jakoś z tym związana, nawet jeśli nie będę już wyczynowo trenować. Ale gdy osiągnęłam swoje pierwsze sukcesy jako juniorka młodsza, pomyślałam sobie: “Hmm… zdobyłam medal, wygrałam zawody. Może jak nadal będę trenować, to jeszcze coś kiedyś uda mi się wygrać?”
Biegi długie na stadionie są wyjątkowo niewdzięczne dla Ciebie i Twoich koleżanek oraz rywalek. Teoretycznie masa osób powie: „Biała biegaczka nie ma szans z czarnoskórą. Po co w ogóle się starać?”. Jest w ogóle sens walczyć z taką retoryką?
Tak jest i pewnie będzie, że my – wkładając całe swoje serce i poświęcając praktycznie całe swoje życie – nigdy nie dorównamy zawodniczkom z Afryki. Tak po prostu jest. Patrząc tymi kategoriami na dobrą sprawę, “białym” zawodniczkom nie opłaca się w ogóle trenować. Dlatego tak trudno jest nam walczyć z nimi o medale. Mimo wszystko pasja pokonuje wszelkie bariery i przeciwności. A na zawodach najważniejsze jest, żeby pokonywać swoje własne słabości i ograniczenia.
Jak opisałabyś swoich trenerów – zarówno klubowego (Wojciech Pobłocki), jak i reprezentacyjnego (Krzysztof Szałach)?
Z oboma trenerami dobrze mi się współpracuje. Z roku na rok robię postępy, tak że na razie wszystko idzie w dobrym kierunku.
Powoli zbliżasz się do końca zgrupowania w RPA. Jak podsumowałabyś te 3,5 tygodnia i jak porównałabyś je do ubiegłorocznego okresu w Iten?
Oba te miejsca sporo się od siebie różnią. Iten [miasto w Kenii, znane jako “Dom mistrzów” ze względu na siedzibę treningową najlepszych biegaczy na świecie (przyp. red.)] położone jest na wysokości 2400 m n.p.m. i w styczniu temperatury wynoszą ok. 18-20 stopni Celsjusza. Potschefstroom (RPA) natomiast położony jest ok. 1300 m n.p.m., gdzie temperatury wynosiły często nawet 34 stopnie.
W Kenii na pewno więcej było tras biegowych – takich szutrowych. W RPA z kolei większość to asfalt i trawa i niestety trochę przypłaciłam to bólem okostnych. Ale w obu tych miejscach mi się podobało. Po powrocie z Kenii biegało mi się super. Mam nadzieję, że po RPA też tak będzie.
Jak przebiegają standardowe treningi biegaczy długodystansowych, próbujecie włączać w trening nowe elementy?
Generalnie tydzień treningowy jest stały, nie zmienia się. W tygodniu zawsze jest wybieganie, zakres, tempo albo zabawa biegowa, siła biegowa, siłownia. Nowe elementy też się czasami zdarzają. Na przykład na siłowni czasem wprowadzane są nowe ćwiczenia. No i wiadomo, treningi obecnie są inne od tych, jakie wykonywało się kiedyś – chociażby, gdy było się młodzikiem.
A jak wygląda standardowy tydzień Olimpii Brezy poza obozem?
Podobnie jak na obozie [śmiech]. Treningi i regeneracja na pierwszym miejscu. Zdaję sobie sprawę, że jeśli chcę się w tym sporcie jeszcze trochę utrzymać, to muszę postawić wszystko na jedną kartę i praktycznie podporządkować pod to całe swoje życie. Myślę, że do igrzysk w Los Angeles będę angażować i poświęcać się temu w stu procentach. Moim wielkim marzeniem jest się tam zakwalifikować. Ale w życiu różnie może być. Oczywiście poza tym studiuję też wychowanie fizyczne, jestem na studiach magisterskich.
Nie sposób nie zapytać o biegi przełajowe, które możemy dostrzec często pod koniec roku na Twoich social mediach, przy okazji reprezentowania Polski na imprezach międzynarodowych. Jaką rolę pełni dla Ciebie taka forma rywalizacji?
Dla mnie przełaje są taką trochę odskocznią od biegania na bieżni. W przełajach jednak zawsze mamy ten urozmaicony teren, nie ma nudy [śmiech]. Traktuję je jako etap przygotowań pod sezon na stadionie.
fot. Tomasz Kasjaniuk
Do którego momentu kariery wróciłabyś najchętniej? Byłyby to momenty szczęścia, jak podczas Europejskiego Festiwalu Młodzieży w Baku (kontynentalne zawody multidyscyplinarne dla kategorii U18), gdzie zdobyłaś złoty medal w biegu na 3000 m czy goryczy i rozczarowania, jak w Tallinnie podczas biegu na 3000 m? Przystępowałaś do zawodów z piątym wynikiem spośród wszystkich uczestniczek, niestety odpadłaś w półfinale. Chciałabyś mieć szansę poprawienia swoich nieudanych występów?
Ja generalnie mam tak, że nie rozpamiętuję za bardzo przeszłości i staram się patrzeć przed siebie. Jeśli pytasz o te dwa występy, to Baku jest dla mnie na pewno bardzo miłym wspomnieniem i doświadczeniem. Zarówno moja wygrana, jak i sam wyjazd tam z resztą reprezentacji. To był naprawdę fajny czas pod każdym względem. EYOFY to super impreza. Zrobione trochę na wzór igrzysk, bo pamiętam, że mieszkaliśmy tam w takiej jakby wiosce olimpijskiej wraz z innymi krajami.
W Tallinnie miałam natomiast gorszy czas w swoim życiu prywatnym. W okresie mistrzostw zmarła bliska mi osoba i to zaważyło na moim występie tam. Starałam się z całych sił skupić na biegu, ale było to dla mnie bardzo trudne. W tamtym czasie nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Dużo czasu przesiedziałam w pokoju i przepłakałam. Wszystko inne zeszło na dalszy plan. Wtedy jeszcze nie jeździł z nami na imprezy międzynarodowe psycholog sportowy, a szkoda. Jeśli chodzi o formę sportową, to według mnie w Tallinnie byłam naprawdę super przygotowana. Nie wyszło. Takie jest życie. Ale to już przeszłość. Idziemy dalej.
Wróćmy na chwilę do wydarzeń sprzed roku – brak pewności odnośnie relokacji na mistrzostwa Europy do Rzymu spędzał Ci sen z powiek czy był powodem do jeszcze większej zawziętości i dalszego trenowania? Jak wyglądała ta sytuacja z Twojej perspektywy?
To był istny rollercoaster. Sytuacja zmieniała się z dnia na dzień. Pierwszego dnia – po zamknięciu list zgłoszeniowych – otrzymałam informację, że jadę na ME, bo z mojej konkurencji wycofały się Irlandka, Niemka oraz Belgijka. W tamtym momencie bardzo się ucieszyłam, bo przed sezonem w ogóle nie zakładałam, że uda mi się zakwalifikować na ME seniorów i rywalizować z zawodniczkami światowej klasy. Kilka dni później okazało się, że proces relokacji się zakończył, a moja odbyła się zbyt późno, żeby mogła być brana pod uwagę. W podobnej sytuacji do mnie byli Anna Maria Gryc, Dawid Piłat i Marlena Granaszewska. Musiałam studzić swój entuzjazm i zaakceptować to, że na ME mnie zabraknie.
Po kilku dniach na stronie PZLA ukazała się informacja, że w wyniku zawirowań ze strony francuskiej reprezentacji zaproszenie od europejskiej federacji dostała wyżej wspomniana trójka. Niestety nie było tam mojego nazwiska. Ostatecznie w biegu na 5000 m wystartowały tylko 22 zawodniczki – najmniej spośród wszystkich konkurencji rozgrywanych w Rzymie. Do dziś jest to dla mnie dziwne i niezrozumiałe, że relokacji podlegały tylko francuskie miejsca, a jeśli chodzi np. o Irlandię, Niemcy czy Belgię – już nie.
Dlatego ja do samego dnia wylotu nie wiedziałam, czy pakować się na mistrzostwa czy też nie. Ale pogodziłam się z tym. To widocznie jeszcze nie był mój czas. Choć oglądając ten bieg w telewizji było mi trochę przykro, że mnie tam nie ma, bo to były niesamowite zawody. Zdecydowana większość zawodniczek biła rekordy sezonu i życiowe. Dla mnie punktem odniesienia był bieg mojej koleżanki z bieżni Marii Forero, która pobiła rekord Hiszpanii w kategorii U23 (15:19). Kosmicznym wynikiem był z kolei czas Nadii Battocletti (14:34).
Na pewnym etapie Twojego życia pojawiło się wsparcie Fundacji Moniki Pyrek i program stypendialny „Skok w marzenia”. Czy ze swojego doświadczenia uważasz, że takie inicjatywy są pomocne dla Was, sportowców? Takie akcje wydają się być nieocenione w początkowym okresie, kiedy w głowie buzuje wiele myśli dotyczących przyszłości.
Tak, bez wątpienia jest to bardzo pomocne i ważne, aby wspierać sportowców w czasie trwania ich kariery. Często finanse są kluczową sprawą, by uprawiać sport na najwyższym poziomie. Są motywacją i zarazem nagrodą za ich ciężką pracę i sukcesy. Uważam, że takich programów/fundacji powinno być jak najwięcej.
Od razu zapytam o edukację, czyli element kariery dwutorowej. Wydaje się, że sportowcy obecnie zarówno bardziej dbają o to, żeby pomimo kariery zdobyć wykształcenie, które może im pomóc po jej zakończeniu.
Jest to szalenie istotne. Sport to nie wszystko i jest chwilowy. Nie trwa wiecznie. W lekkiej atletyce – tak, jak wspominałam – jest tak, że jeśli nie jest się sportowcem światowej klasy, to finansowo nie zarabia się na tym nic. Oprócz tego trzeba mieć jakieś wykształcenie, mieć jakiś pomysł na życie wtedy, gdy tego sportu już nie będzie. Myślę też, że sportowcy po zakończeniu kariery mają nieco łatwiej na rynku pracy. Sport niekiedy może otworzyć wiele drzwi.
Stawiasz sobie jakieś cele, postanowienia na ten rok?
W sporcie: dobrze się bawić, bić życiówki i zdobywać medale. W życiu być zdrowa i szczęśliwa.
„Szybkie strzały”
1. Hala czy stadion?
Hala.
2. Przełaje czy 5000 m?
Hmm… ciężkie pytanie, ale chyba jednak piątka.
3. Ulubiony gatunek muzyki?
Pop.
4. Sukienka czy dres?
Częściej chodzę w dresie, ale wolę sukienki. [śmiech]
5. Najtrudniejszy bieg?
Mistrzostwa świata w biegach przełajowych w Aarhus w 2019.
6. Przeszłość czy przyszłość?
Przyszłość.
7. Lato czy zima?
Lato.
8. Wygrana ze słabym czasem, ale emocjonującym finiszem czy miejsce w środku stawki, ale z życiówką?
Miejsce w środku stawki, ale z życiówką.
9. Wieczór z książką czy impreza ze znajomymi?
Wieczór z książką.
10. Ulubiony film?
Nie mam ulubionego.
11. Lekkoatletyczny wzór?
Nadia Battocletti.
12. Co robiłabyś, gdyby nie lekkoatletyka?
Nic związanego ze sportem.
Olimpia Breza
Ur. 14.02.2002
Specjalizacja:
Hala: 1500 m (PB: 4:19.99), 3000 m (PB: 8:57.91),
Stadion: 5000 m (PB: 15:28.13), 10000 m (PB: 33:49.64)
Biegi przełajowe
Największe osiągnięcia:
2019 – EYOF Baku – 3000 m – 1. miejsce
2021 – MŚ U20 Nairobi – 3000 m – 9. miejsce
2024 – MP Seniorów Ustka – 10000 m – 1. miejsce
2024 – MP Seniorów Bydgoszcz – 5000 m – 3. miejsce
2024 – ME w biegach przełajowych Antalya – bieg U23 – 9. miejsce
Dorobek medalowy (łącznie U18/20/23 + senior, różne dystanse):
MP hala: 5-1-1
MP stadion: 7-3-3
MP przełaj: 2-2-1
Rozmawiał Krystian Wieteska
fot. w nagłówku Marek Biczyk/PZLA