Bohdan Witwicki: „Czułem wielką radość i dumę, że mogę biec po trasie Silesia Marathonu”
Wśród 1622 finiszerów jubileuszowego 15. Silesia Marathonu znalazł się Bohdan Witwicki, pomysłodawca i inicjator imprezy, a także jej dyrektor. Trasę, która tradycyjnie prowadziła przez Chorzów, Katowice, Mysłowice i Siemianowice Śląskie pokonał w 3:50:59. Skąd pomysł na taki start? Jak ocenia swój bieg z perspektywy uczestnika? Jak wspomina finisz na Stadionie Śląskim? Na te i inne pytania odpowiedział podczas naszej rozmowy.
Jesteś maratończykiem z bardzo długim stażem. W niedzielę wystartowałeś w Silesia Marathonie. Pamiętasz, który to Twój ukończony bieg na dystansie 42, 195 km?
Tak, staż mam faktycznie długi, choć pewnie są biegacze z dłuższym, bo bieganie to przecież nieuleczalna pasja (śmiech). Swój pierwszy maraton przebiegłem we wrześniu 1983 roku. Od tego czasu wystartowałem w bardzo wielu długodystansowych biegach ulicznych. Średnio 3-4 biegi rocznie. Jeden lub dwa maratony uzupełniane półmaratonami. Tylko raz zdarzyło mi się skusić na trzeci maraton w roku. Startowałem też w kilku ultramaratonach. Łatwo policzyć, że choć w ostatnich 3 latach nie brałem udziału w żadnym biegu, to mam za sobą ponad 100 startów. Szczerze odpowiem, że nie liczyłem nigdy, ile przebiegłem biegów maratońskich. Może jak przestanę biegać, to kiedyś usiądę i zrobię takie podsumowanie (śmiech).
Skąd pomysł, żeby wystartować w biegu, którego jesteś pomysłodawcą i organizatorem?
Nikt mi tego wprost nie powiedział, ale ostatnio kilka razy spotkałem się z docinkami „Bohdan, tyle mówisz o bieganiu, ale nikt ostatnio nie widział, jak startowałeś”. W styczniu tego roku zdałem sobie sprawę, że to już 40 lat moich startów w biegach ulicznych. Pomyślałem, może warto było by to jakoś uczcić. Ubiegłoroczny Silesia Marathon przebiegł bardzo spokojnie, każdy wiedział co robić, nie było żadnych organizacyjnych spięć. Jednym słowem zespół doszedł do takiego poziomu, że pomyślałem, iż mogę sobie pozwolić na start. W kwietniu pobiegłem testowy półmaraton, by sprawdzić czy jeszcze będę w stanie się przygotować do startu. To był udany bieg w Berlinie i zaraz po nim podjąłem decyzję o starcie w Silesia Marathon. Była to decyzja, po której nie mogłem się wycofać. Muszę przyznać, że nie do końca przemyślałem wszystkie konsekwencje.
Jeśli Ty jako dyrektor maratonu byłeś na trasie… to kto pełnił Twoje obowiązki podczas imprezy?
Na dwa dni przed startem wysłałem do zespołu mail z przeprosinami. Widząc ich wielkie zaangażowanie nie czułem się najlepiej wiedząc, że w pewnym momencie zostaną sami z „organizacyjnym bałaganem”. Mieliśmy przygotowane różne scenariusze, bo nie sztuką jest działać, gdy wszystko idzie zgodnie z planem. Zastępowały mnie dwie, najbardziej zaufane i doświadczone osoby – Marek i Przemek. Mój smartwatch odbiera połączenie telefoniczne i tylko oni mogli się do mnie w trakcie biegu dodzwonić. Na szczęście, nie było takiej potrzeby.
Podobała Ci się Twoja impreza z perspektywy uczestnika? Może widziałeś jakieś niedociągnięcia? Obszary do poprawy?
Czy podobał mi się bieg? Tak i to bardzo. Emocje niesłychane, dawno nie czułem tyle pozytywnej energii. Jako uczestnik byłem zadowolony z organizacji, po biegu pogratulowałem zespołowi. Na trasie mogłem sobie pozwolić na chwilę anonimowości, w końcu jestem zwykłym biegaczem. Nikt nie narzekał. Miałem to szczęście w życiu, że startowałem w wielu biegach za granicą. Mam porównanie. Polskie imprezy organizacyjnie stoją na bardzo wysokim poziomie i nie musimy się niczego wstydzić. Dążenie do ideału to droga donikąd, bo on przecież nie istnieje. Zawsze znajdzie się coś, co można zrobić jeszcze lepiej. Dziś cieszę się, bo bieg mi się podobał, ale obiecuję, że kolejny Silesia Marathon będzie jeszcze lepszy.
Miałeś jakieś kryzysy podczas biegu? Jaki fragment trasy był Twój ulubiony?
Kilka osób opowiadało o podbiegu „którego należy się bać”, ale przecież to „mój bieg”, moje okolice. Na Dolinie Trzech Stawów w Katowicach realizowałem swoje pierwsze treningi biegowe. Od 34 lat mieszkam w Siemianowicach Śląskich, a kilka lat mieszkałem w kamienicy z oknami na 37. kilometr obecnej trasy maratonu. Tak więc każdy z 42 kilometrów sprawiał mi wielką, bardzo wielką radość. I dumę, że mogę biec po tej trasie.
Przygotowania do biegu nie były idealne. Lata swoje robią, jestem zwykłym człowiekiem z wieloma słabościami. Tak, może doświadczenie mam większe niż przeciętne, ale przecież nikt za mnie potu na treningach nie wyleje. Ten rok był dla mnie trudny i nie wszystko poszło tak, jak sobie zakładałem. Ambicje sportowe też były, by ukończyć bieg z lepszym czasem. Na szczęście przed startem przyszło otrzeźwienie. Wynik o 10-15 minut lepszy niczego by nie zmienił. Postanowiłem więc przebiec trasę bardzo spokojnie ciesząc się każdą chwilą, przybijając „piątki” kibicom i ciesząc się każdą chwilą. To wszystko spowodowało, że tempo było regularne i uniknąłem kryzysowego momentu.
Wbiegając do Parku Śląskiego, w którym znam każdą alejkę, każdy kamyk, gdzie na treningach wybiegałem ponad 100 000 km poczułem się jak w domu. A właściwie to jest mój biegowy dom. Tak, bardzo lubię to miejsce.
Finisz na Stadionie Śląskim – jak go wspominasz? Pojawiły się łzy na mecie?
Już niewiele pamiętam, bo emocje były wielkie. Wspaniała klamra biegowych startów. Pierwszy bieg maratoński kończyłem na czerwonej bieżni z mączki na Stadionie Dziesięciolecia, a teraz finiszuję na największym lekkoatletycznym stadionie w Polsce. Na Stadionie Śląskim! Może trzeba było wolniej biec ostatnie metry by dłużej nacieszyć się finiszem? Nie jestem pozbawiony emocji. Trzymałem się jeszcze jakiś czas, ale gdy poszedłem przebrać się, by wrócić za chwilę i dopingować jak zawsze wbiegającym zawodnikom, gdy dotarło do mnie, że spełniłem swoje wielkie, biegowe marzenie…
Czas na mecie 3:50 – zgodnie z planem?
Tydzień przed startem planowałem pobiec na 3:45. Jak pamiętasz, rozmawialiśmy wówczas i wspominałem o takim czasie. Praca przy organizacji biegu, niespodziewane problemy organizacyjne jakie zdarzają się, ale i olbrzymie emocje połączone z wielką odpowiedzialnością za całe wydarzenie spowodowały, że zweryfikowałem ten cel. Dzień przed startem podjąłem decyzję, że biegnę na 3:50. I jak założyłem, tak pobiegłem. Bardzo się cieszę, że start się udał.
Może jednak mogłeś pobiec troszkę szybciej?
Tak, na mecie była odrobina sportowej złości. Bo sił spokojnie wystarczyłoby na 3:40 i może trzeba było zaryzykować? Ale przecież choć czas w zawodach sportowych ma zawsze znaczenie, to jednak z upływem lat i kolejnych startów okazuje się, że najważniejsza jest satysfakcja. Radość, którą daje sam bieg. Radość, którą dają codzienne treningi. To jest to „coś” co nas napędza. Czego też życzę każdemu biegaczowi – by czerpał radość z biegania. W coraz bardziej stresującym świecie, to właśnie bieganie jest dla mnie i pewnie dla większości z nas przygodą życia. Najlepszą chwilą jaką możemy dać sobie, by być lepszymi dla siebie i dla innych. I choć pewnie był to mój ostatni start maratoński, to na biegowych ścieżkach na pewno mnie nie zabraknie. A może jednak nie ostatni… ale cichosza, bo żona może to przeczytać (śmiech).
Dziękuję za rozmowę.
Marcin Dulnik