Klaudia Kazimierska: Z chęcią spóbuję sushi w Tokio
O dopiero co zakończonym obozie w kenijskim Iten oraz planach na sezon letni 2021 rozmawiamy z Klaudią Kazimierską, specjalistką od 1500 m. 20-latka przebojem wdziera się do krajowej czołówki biegaczek, ma na koncie już dwa srebrne medale Mistrzostw Polski na stadionie i w hali.
Poprzednio mieliśmy okazję porozmawiać w styczniu 2020 roku. Od tamtego okresu wiele się w Twoim sportowym życiu zmieniło. Rok obfitował w medale i bardzo dobre wyniki. Jaki to był sezon z twojej perspektywy?
To był przełomowy rok, nie spodziewałam się, że tak to wszystko się potoczy. Kiedy rozmawialiśmy w styczniu byłam świeżo po Lizbonie (przełajowe ME – przyp. red), po której nie byłam zadowolona ze swojego występu. Byłam wtedy zupełnie w innym nastroju. Pamiętam, kiedy mówiłam o wynikach na zbliżający się sezon to było to na zasadzie: „fajnie gdyby…, ale moja dyspozycja chyba nie daje ku temu podstaw”. Paradoksalnie, pomocna okazała się pandemia, która spowodowała odwołanie wielu startów. Nie biegałam np. przełajów, które zazwyczaj wypełniały mi marzec. Dzięki temu miałam czas na przemyślenia i spokojne i rzetelne przygotowanie się do startów letnich.
Oglądając, jak w sierpniu 2020 roku we Włocławku zdobywasz swój pierwszy medal w seniorskiej karierze, widziałem pewną siebie, kontrolującą sytuację i skoncentrowaną zawodniczkę. Dobrze radzisz sobie z emocjami na bieżni i realizacją założonej taktyki?
Zrealizowałam tak naprawdę wszystkie założenia na ten bieg. Miałam pilnować medalowych miejsc. Czułam, że jestem w formie i że podium jest w moim zasięgu. Tydzień przed mistrzostwami na Memoriale Ireny Szewińskiej w Bydgoszczy pobiegłam 4:11, co było dobrym prognostykiem. Może na zewnątrz wyglądałam na spokojną i opanowaną, ale po prostu nie chciałam pokazywać swoich emocji. To jest element, który może budować inne rywalki.
Sezon halowy 2021 przyniósł kolejny seniorski medal, ponownie srebrny. W tym przypadku jednak nie byłaś do końca zadowolona. Sam bieg był dość szarpany, wolisz mocne konkretne tempo od początku, czy turniejowe szachy?
W Toruniu na Halowych Mistrzostwach Polski nie byłam już zawodniczka anonimową. Dziewczyny wiedziały, jak biegam i nie pozwalały mi realizować mojej taktyki. Podczas prób przejścia do przodu było sporo przepychanek. Na ostatnim okrążeniu czułam zapas sił i czekałam z atakiem do ostatniej prostej. Z perspektywy czasu mogłam spróbować ataku już na przeciwległej prostej. Finalnie ten bieg zaowocował powołaniem do kadry na HME.
Twoja bardzo dobra dyspozycja sportowa zaowocowała nawiązaniem współpracy z kilkoma sponsorami. Domyślam się, że to wiele ułatwia w życiu sportowca?
© New Balance
Jest to bardzo ważne, w końcu dopiero wkraczam w dorosłe życie. Taka pomoc jest nieoceniona, dzięki Anwilowi, New Balance oraz Team 100 mogę skupić się na trenowaniu. Środki, które pozyskuję mogę przeznaczyć na obozy i swój dalszy rozwój.
Porozmawiajmy teraz trochę o dopiero co zakończonym obozie wysokogórskim. W miejscu, w którym byłaś, gór akurat nie ma, jest za to wysoko. W Kenii spędziłaś 3 tygodnie. Z jakimi założeniami treningowymi tam poleciałaś?
Założenia na ten obóz to spokojna aklimatyzacja oraz w dalszej części rozkręcenie się szybkościowo. Razem z trenerką wiedziałyśmy, że na tej wysokości lepiej biegać krótko, ale szybko, stąd osiągane na treningach prędkości nie odbiegały od moich standardowych, zmieniła się jedynie długość odcinków. Nie chciałyśmy przesadzić, ponieważ to był mój pierwszy pobyt na tak dużej wysokości. Z przebiegu całych trzech tygodni treningowych jestem bardzo zadowolona.
Wysokość 2400 m n.p.m była dla Ciebie nowością. Wcześniej trenowałaś głównie na obozach w Szklarskiej Porębie, czyli na wysokości około 700 m n.p.m. Ile czasu organizm adaptował się do funkcjonowania i trenowania w tych warunkach?
Pierwszy mocny akcent zrobiłam w siódmym dniu obozu. Były to odcinki 200 m, a do tego czasu skupiałam się głównie na wybieganiach pod kontrolą tętna. Wyglądało to tak, że po 5 km zatrzymywałam się, robiłam pomiar i ewentualnie korygowałam tempo.
© archiwum prywatne
Luźniejsze treningi realizowałaś zapewne a w terenie, natomiast szybsze jednostki na tartanowej bieżni należącej do ośrodka, którego właścicielką jest Lornah Kiplagat. Opowiedz nam trochę o ukształtowaniu terenu w Iten, ponieważ wysokość to nie jedyne wyzwania, jakie czeka tam na biegaczy.
Nie znajdziesz w Iten 100 m płaskiego terenu. Opowiadano mi, że teren jest wymagający, ale nie spodziewałam się, że będzie tak trudny w kontekście moich treningów. W tym przypadku pozory mylą, bo jest dość stromo, mimo, że jest to płaskowyż, a góry widać jedynie na horyzoncie. Każdy trening był okazją do pracy nad siłą biegową w takim naturalnym środowisku. Niestety nie udało mi się potrenować na kultowym stadionie Kamariny, który wciąż jest w przebudowie. Nie zaglądaliśmy również na położonym na wysokości około 2000 m n.p.m. stadion w Tambach. Naszym założeniem było, aby realizować treningi na jak najwyższej wysokości.
Dzień na obozie wypełniony jest treningami, regeneracją, treningiem uzupełniającym. Czy znalazłaś trochę czasu na zwiedzanie?
Pandemia w Kenii jest w zaawansowanym stadium, obowiązuje szereg obostrzeń, włącznie ze wstrzymanymi lotami krajowymi. Okazji do zwiedzania przy intensywności samego obozu nie było zbyt wiele. Nie zapuszczaliśmy się zbyt daleko od ośrodka, w którym mieszkaliśmy.
© archiwum prywatne
Jak podobał ci się ośrodek, w którym przebywałaś?
Miejsce zapewnia wszystko, czego zawodnikowi potrzeba. Standard tak naprawdę jest tu europejski. To ładne miejsce z siłownią, zewnętrznym basenem i widokiem na wielki rów afrykański. Nie mogę tez narzekać na wyżywienie, może ciut monotonne po kilku tygodniach, ale generalnie smaczne. Poznałam tez smak słynnego ugali, które tak naprawdę jest …bez smaku (śmiech).
Miałaś okazję przejechać się matatu? To dość ciekawe doświadczenie.
Przejażdżka matatu to niezapomniane doświadczenie. Mały, trzęsący się na każda stronę busik w którym leci głośna muzyka i obowiązuje zasada: zawsze zmieści się jeszcze jedna osoba, nieważne, ile już jest w środku. Po jednym z treningów złapał nas deszcz, dlatego zatrzymaliśmy jadącego busa. Otworzyły się drzwi, wewnątrz już było kilkanaście osób (te auta są zwykle 9-cio osobowe – przyp. red). Każdy trochę się przesunął, ścisnął i zrobiło się miejsce dla nas. Przez brak lotów drogę z Nairobi do Iten odbyliśmy też w matatu. Było to niezapomniane 8 godzin jazdy!
Do Kenii zjeżdżają się najlepsi zawodnicy z całego świata. Ty byłaś tam w towarzystwie zawodniczek i zawodników trenera Kostrzeby. Trenowaliście razem?
Treningi realizowaliśmy osobno. Wynikało to głównie ze specyfiki dystansów, które trenujemy. Grupa trenera Kostrzeby to długodystansowcy i tam kilometraż jest zupełnie inny niż w moim przypadku. Poza tym podczas naszego pobytu na miejscu było już mało zawodników ze światowego topu, większość wróciła do Europy na sezon startowy.
Na koniec naszej rozmowy zapytam cię czy lubisz sushi?
Nigdy nie jadłam, ale z chęcią spróbuję.
Może będzie ku temu okazja w Japonii? Celujecie z trenerką w 4:04,20? To minimum potrzebne do wyjazdu na Igrzyska.
Na pewno jest to gdzieś w mojej głowie, ale nie nastawiam się na to jako cel numer jeden. Czekam, żeby sprawdzić, jak zareaguje mój organizm na dopiero co zakończony obóz. Bardzo ważnym startem w moim tegorocznym kalendarzu będą ME do lat 23, gdzie chcę walczyć o medal. Ten sezon poświęcę startom na 800 oraz 1500 m.
Bardzo dziękuję za rozmowę i życzymy z całą redakcją realizacji planów.
Szymon Brzozowski
fot. w nagłówku Mateusz Włostowski