Amator znów na obozie: Zakopane, Muszyna, Ustrzyki Dolne i Łańcut
Tegoroczne wakacje z wiadomych powodów spędziliśmy w kraju. Dla mnie to oczywiście okazja do treningów w nowych miejscach, poznania nieznanych dotąd biegowych tras i czas na zrobienie kilku kilometrów więcej niż zwykle. Przed urlopem rozmawiałem z moim trenerem i stwierdził, że w tym roku odpuszczamy dwa treningi dziennie. Mogłem zwiększyć trochę kilometraż, ale przy jednej jednostce na dobę.
Już spieszę z wyjaśnieniem, skąd takie podejście. Z braku startów w pierwszej połowie sezonu, od grudnia, aż do końca maja byłem cały czas w treningu, robiąc pomiędzy 410 a 460 kilometrów miesięcznie. Poza tym nie zrobiłem roztrenowania pomiędzy wiosenną, a jesienną częścią sezonu, a jedynie trochę luźniejsze dwa tygodnie w czerwcu. Baza wydaję się więc być gotowa.
Jeszcze przed zamrożeniem imprez masowych w lutym wystartowałem w Toruniu w Mistrzostwach Polski Weteranów na 3000 m w hali. Był to mój debiut pod dachem, który ukończyłem na 11. miejscu. Jeśli nie braliście jeszcze udziału w tej imprezie to szczerze polecam. Na hali biegało się bardzo dobrze, atmosfera jest naprawdę super, a podziwianie w akcji zawodników w wieku naszych dziadków, którzy dają z siebie maxa jest zastrzykiem pozytywnej energii.
Za cel wakacyjnego wyjazdu obraliśmy Zakopane, Muszynę, Ustrzyki i Łańcut, spędzając w każdym z tych miejsc po kilka dni. Liczę, że poniższe akapity będą dla Was mini przewodnikiem, który podpowie Wam, gdzie w wyżej wymienionych miejscach można potrenować i co zobaczyć.
Zakopane
Dzień wyjazdu wypadł w piątek, 24 lipca. Zrobiłem jeszcze 20 km w tym 2 x 3 km (3:34 i 3:30) oraz 2 x 1,5 km (3:22 i 3:27) na przerwach 4 oraz 2,5 min. Po treningu wystartowaliśmy autem w drogę po drodze z noclegiem w Krakowie.
W Zakopanem byliśmy w sobotę kilka minut po 7:00 rano. Prosto z auta załadowaliśmy się do busa i pojechaliśmy na Morskie Oko. Kilkugodzinny spacer był miłym wstępem do naszego dwutygodniowego wypoczynku.
Pierwszy trening zrobiłem w niedzielę rano. Zakopane niestety nie oferuje zbyt wielu tras do biegania (ma tu na myśli ścieżki skrojone pod klasyczne bieganie, a nie górskie), dlatego wybrałem się autem do oddalonej o 15 minut jazdy od miasta Doliny Kościeliskiej, która leży na wysokości 930 m n.p.m.
Samochód zostawiłem na jednym z pobliskich parkingów. Tutaj uwaga: zostawienie auta w tym miejscu to koszt nawet 30 zł za dzień. Po nabyciu biletu wstępu do parku (6 zł) ruszyłem biegiem około 6 km w okolice Schroniska PTTK na Hali Ornak (około 1100 m n.p.m). Trasa tutaj cały czas delikatnie wije się do góry z kilkoma bardziej stromymi podbiegami. Po minięciu schroniska zawróciłem i tą sama trasa zbiegłem w dół. Podłoże jest szutrowo – kamieniste, ale w standardowych butach treningowych spokojnie dacie radę.
Po dotarciu na początek szlaku powtórzyłem tę samą trasę raz jeszcze i cały trening, który porządnie wszedł w nogi zamknąłem z 25 km na koncie. Przy ładnej pogodzie, spodziewajcie się sporej liczby spacerowiczów, na których trzeba uważać, zwłaszcza przy zbieganiu.
Chcąc zrobić rytmy czy trening interwałowy polecam skorzystać z oferty COS Zakopane, gdzie płacąc 10 zł za wstęp (bilet do nabycia w budynku pomiędzy bieżnia, a lodowiskiem) macie dostęp do bieżni, oraz kilku tras okalających ośrodek, który usytuowany jest obok skoczni narciarskich. Z tartanu rozpościera się widok na zalesione stoki Tatr. Infrastruktura jest dostępna od 8:00 rano do godziny 20:00.
Skorzystałem z bieżni przy okazji treningu 10 x 400 m (poniedziałek), oraz 8 x 1000 m (środa) z rozgrzewką i schłodzeniem wyszło po 15 km. Rytmy biegałem z prędkością około 3:00/km, natomiast interwały w zakresie 3:20 – 3:26 na przerwie 100-110 sekund. Jeśli skorzystacie z obiektu rano, jest spora szansa, że znajdziecie darmowe miejsce parkingowe. Te usytuowane są po lewej stronie jezdni jadąc od ronda w kierunku Wielkiej Krokwi. Około godziny 10:00, na stadion przychodzą kluby sportowe i zaczyna robić trochę tłoczniej.
Wtorkowy bieg potraktowałem regeneracyjnie, zrobiłem sobie małą wycieczkę biegową po Zakopanem. Najpierw zbiegłem w dół ponad 2 km, aż do wysokości dworca PKP. Idąc od dworca w stronę centrum po lewej stronie jest park, gdzie po betonowych ścieżkach można robić ponad kilometrowe pętle. Następnie przeciąłem Krupówki pobiegłem w górę w stronę skoczni, tam nawrotka i tak na zmianę raz w dół, raz w górę powoli zmierzałem w stronę domu.
Skończyłem wcześniej niż zakładałem, po drodze pojawiły się problemy żołądkowe i po 12 km musiałem powiedzieć pas. Trenując w stolicy Tatr musicie przywyknąć do ciągłych zbiegów i podbiegów. Moim zdaniem to dobre miejsce na robienie bazy treningowej, na pewno dacie rade popracować tu nad siłą biegową.
Po treningach była szybka kąpiel, posiłek i ruszaliśmy na zwiedzanie, była Gubałówka, Rusinowa Polana, wspomniane już Morskie Oko. To był idealny czas na spacery po mieście i korzystanie z atrakcji jakie oferuje. Jeśli będziecie tam z dziećmi to polecam Myszogród na Krupówkach.
Muszyna
Po środowym treningu spakowaliśmy rzeczy do auta, zjedliśmy obiad w centrum i ruszyliśmy w dwugodzinną podróż do Muszyny. Najszybsza trasa prowadzi w większości przez Słowację, a kilka widoków po drodze naprawdę robi wrażenie. Po dotarciu na miejsce około godziny 15:00, zrobiliśmy rekonesans miasteczka. Jest małe, ale urokliwe, schludne i zadbane. Po obu jego stronach ciągną się ściany zieleni.
Przez Muszynę przepływają aż trzy rzeki: Poprad, na którym odbywają się spływy kajakowe oraz pontonowe, Muszynka oraz Szczawnik. Dla fanów rowerowych eskapad jest tu doskonała infrastruktura, mnóstwo ścieżek w tym min. Pętla Muszyńska. Znajdziecie tu kilka miejsc, gdzie można coś zjeść czy napić się kawy.
Z czystym sumieniem mogę wam polecić pizzę w ,,Karczmie Rzym’’, ciekawe kompozycje, pyszne ciasto i dodatki. Z atrakcji, jakie macie na wyciągnięcie ręki są: Ogrody Biblijne, ruiny zamku, Ogrody Sensoryczne, czy baseny na otwartym powietrzu, które odwiedziliśmy w czwartek.
Był to też dzień mojego pierwszego treningu w nowym miejscu. Przed godziną 8:00 wybrałem się na 15 km spokojnego wybiegania. Dobiegłem do miejscowości Złockie, trasa praktycznie cały czas leniwie wije się w górę. Tam zawróciłem, w drodze powrotnej zrobiłem pętlę w Parku Zdrojowym Baszta.
Infrastruktura jest tam skrojona dla biegaczy, nawierzchnia asfaltowa oraz z kostki, zacienione alejki, profil o delikatnym nachyleniu, spokojnie można kręcić tam kilometry. Po skończonej rundzie ruszyłem jeszcze wzdłuż drogi wojewódzkiej 971 w stronę Podjarzębnika. Cały czas biegnie się asfaltową drogą pieszo – rowerową mijając min. lokalny stadion piłkarski z bieżnią szutrową w kolorze ziemi z Iten.
Stadion był zamknięty, więc podejrzewam, że nie ma do niego ogólnego dostępu ot tak z ulicy. Będąc w Muszynie warto zajrzeć do Krynicy Zdroju: śliczna architektura, mnogość restauracji i kafejek, parki i muzea. My skusiliśmy się na wstęp do muzeum zabawek, oglądając znajdujące się tam eksponaty na chwilę można przenieść się do lat dziecięcych, kiedy co chwile rozpoznaje się żołnierzyki, wóz strażacki czy grę, którymi bawiliśmy się… dawno temu. Krynica to również dobre miejsce jako start dla pieszych wycieczek, szlaki o rożnej długości i trudności zapraszają do spacerów.
Piątek był dniem bez biegania, rano poświęciłem około godziny na ćwiczenia siłowe i rozciąganie, a przez resztę dnia zwiedzaliśmy okolicę w tym min. rozsiane w odległości kilkunastu kilometrów od Muszyn Cerkwie.
Sobotni poranek przywitał nas słońcem, ale na szczęście temperatura nie przekraczała 20 – 21 stopni Celsjusza. Tradycyjnie na trening wybiegłem około 8:00 rano. Pierwsze 5 km rozgrzewkowe, a następnie zrobiłem 3 x 3,2 km na przerwach 4 min, wszystkie trzy interwały wyszły równo po 3:39. Część treningu wykonałem wybiegając poza miasto w górę Popradu biegnąc ulicą Leśną. Częściowo możecie poruszać się tam chodnikiem, ale sporo trasy trzeba pokonać drogą, której jakość nie jest najlepsza. Sam profil jest oczywiście pofalowany, ale nie na tyle, żeby gubić rytm biegu, oczywiście na podbiegach nie dacie rady utrzymać tempa, ale nie będzie to wspinaczka, a raczej wymagający odcinek.
Drugą część treningu zrobiłem już w bardziej sprzyjających warunkach, mianowicie w Parku Zdrojowym Zapopradzie. Czekają tu na Was zacienione alejki, fontanny, woliery z ptakami, ogród w stylu francuskim. Teren delikatnie opada, więc i tutaj będzie raz łatwiej, a raz nieco trudniej, zwłaszcza jeśli zdecydujecie się robić coś mocniejszego niż zwykłe wybieganie. W parku jest też łazienka, więc w cieplejsze dni można się poratować i schodzić wodą. Cały mój trening to w sumie 21 km.
Niedzielne wybieganie potraktowałem jako bieg progresywny 16 + 8 km, średnie tempa to 4:20 oraz 3:56. Pobiegłem z Muszyny do Krynicy Zdrój wzdłuż drogi Wojewódzkiej nr 971 tam po 11 km nawrotka, powrót tą samą drogą, a dodatkowe dwa kilometry zrobiłem ,,wokół komina’’ w Muszynie.
Do Krynicy biegnie się chodnikiem, droga w większości wznosi się w górę, ale delikatnie, więc nie musicie specjalnie się spinać. Aplikacja pokazała minimalną wysokość 460 m n.p.m, a maksymalna sięgnęła 618 m. n.p.m Ruch aut nie jest może taki jak na A1 w wakacje, ale nie spodziewajcie się rześkiego, górskiego powietrza, raczej klasycznych miejskich zapachów.
Ustrzyki Dolne
Po treningu czekało nas jeszcze pakowanie i około 11:00 ruszyliśmy do kolejnego punktu na naszej wakacyjnej mapie. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę w Lesku w cukierni – kawiarni o nazwie ,,Słodki domek’’. To miejsce to raj na ziemi dla fanów słodkości, kilka dni spokojnie mógłbym tam pomieszkać. Do Ustrzyk Dolnych dotarliśmy po 3 godzinach jazdy. Popołudnie minęło nam na włóczeniu się po mieście.
W poniedziałkowy poranek wybrałem się na małe rozbiegnie. Taka aktywna regeneracja po bądź co bądź męczącym poprzednim tygodniu. Z ulicy Bieszczadzkiej, gdzie mieszkaliśmy ruszyłem w kierunku miejscowości Jasień, biegnie się chodnikiem wzdłuż drogi nr 896. Po przebiegnięciu trochę ponad 1 km odbiłem w lewo w polną drogą, po chwili dobiegłem do niewielkiego strumienia. Jeśli wasze buty nie maja opcji biegania po wodzie, musicie pokonać jakieś 5 metrów w wodzie sięgającej kolan, aby przedostać się na drugi brzeg.
Dalej droga, a raczej jej namiastka prowadziła wzdłuż pola, tam dotarłem do błotnego rozlewiska i ponownie strumienia, tu przeprawa już tak łatwa nie była. Co krok moje buty coraz bardziej zapadały się w lepką maź, a żeby przedostać się kilka metrów na drugą stronę musiałem z kilku kamieni ułożyć sobie mini przejście.
Jeszcze chwilę pokręciłem się po tych polnych ostępach i wybiegłem znów na drogę 896 w okolicy cmentarza parafialnego, stamtąd dalej w stronę drogi nr 84, która prowadzi do Krościenka. Do opłotków Ustrzyk można poruszać się po chodniku, dalej pozostaje już tylko pobocze. Przebiegłem tak około 1,5 km i w miejscowości Brzegi Dolne odbiłem w kierunku Łodyny. Droga jest tam asfaltowa, ruch aut sporadyczny. Są tu długie zacienione odcinki, a sama trasa opada się i wznosi delikatnie, nadaje się nawet na zrobienie szybszych treningów.
Po dotarciu do Łodyny zawróciłem i tą sama drogą wróciłem do domu, oczywiście już z pominięciem odcinka błotno – wodnego. Ten trening zamknąłem liczbą 15 km, a popołudnie to już zielone wzgórza nad Soliną…i tłum turystów. Przed kolacją udałem się jeszcze na masaż – rozbicie pospinanych mięśni do gabinetu Dominiki Szpak i tam poznałem co to ból. Nie było to głaskanie, a głęboka ingerencja, której efektem był luz w biegu podczas robienia kolejnych kilometrów.
Wtorek w moim planie treningowym to zazwyczaj jednostka ukierunkowana na siłę biegową, robię wtedy podbiegi i skipy w seriach, ale przy tak pagórkowatym terenie jak w Ustrzykach zrobiłem po prostu 14 km wybiegania. Rano wsiadłem w auto i pojechałem w stronę Krościenka, po około 7 – 8 km skręciłem na tzw. czuja w prawo w jedną z bocznych dróg, auto zostawiłem na poboczu i ruszyłem przed siebie. Asfaltowa droga przez 1,5 km wije się delikatnie w górę, następnie zamienia się w szutrowo – kamienisty szlak, który po kolejnym kilometrze dobija do potoku Stebnik i tam droga się urywa.
Możecie przedostać się lasem lub po kamieniach przez strumyk na drugą stronę, ale mnie się dzisiaj zwyczajnie nie chciało, dlatego zawróciłem w stronę auta. Powtórzyłem ten odcinek raz jeszcze, a na koniec pobiegłem do znajdującej się nieopodal Cerkwii Narodzenia Matki Bożej i dalej ścieżką w górę aż do widocznej z oddali ambony. Tam zastopowałem zegarek i przez chwilę podziwiałem okolicę: opadającą mgłę na tle zielonej ściany okolicznych wzgórz.
Popołudnie spędziliśmy nam na wycieczce na okoliczny szczyt Gromadzyń. Po drodze spotkaliśmy parę jeleni i wygrzewające się na kamieniu jaszczurki. Tuż obok miejsca gdzie mieszkaliśmy, znajduje się muzeum usytuowane w młynie z 1925 roku połączone z karczmą, zajrzeliśmy tam w drodze powrotnej ze szlaku.
Co do innych tras w Ustrzykach to koledzy z Ustrzyckiego Klubu Biegowego polecają dla lubiących biegać w terenie: Mały Król, lub trasy pod Żukowem, dla wielbicieli asfaltu: Ustrzyki do Równi dalej przez Hoszów i zamykamy pętlę ponownie w Ustrzykach. W mieście jest też stadion z bieżnią, która akurat podczas naszego pobytu była w przebudowie.
Środowy poranek przywitał nas obfitym deszczem, co trochę skomplikowało moje plany treningowe, byłem zmuszony odpuścić poranne bieganie i przesunąć je na późniejsze godziny. Po śniadaniu spakowaliśmy się ponownie i ruszyliśmy do naszego ostatniego punktu na wakacyjnej mapie.
Łańcut
Po trochę ponad 2 godzinach byliśmy już w hotelu położonym pomiędzy Rzeszowem, a Łańcutem. Jeszcze przed zameldowaniem się w nim zawitaliśmy na chwilę do Rzeszowa, gdzie zrobiłem trening w okolicach hali sportowej. Jest tam doskonała infrastruktura, kilometry ścieżek biegnące wzdłuż rzeki Wisłok, znajdziecie tam nawet 500 m tartanowej ścieżki, która idealnie nada się trening rytmów.
Zrobiłem sześć serii po 1200 m na dwuminutowych przerwach, biegło mi się wyśmienicie, odcinki pękały jeden po drugim na prędkościach 3:20 – 3:25 na km. Część główna razem z rozgrzewką i schłodzeniem dały w sumie ponad 15 km. Poza samymi ścieżkami jest tu duży parking, park i tereny zielone. W moim prywatnym rankingu miejsc do biegania, to rzeszowskie plasuje się bardzo wysoko. Popołudnie to już w hotelowe spa, sauny, basenów i wylegiwanie się na leżakach.
W czwartek budzik zadzwonił jak zwykle o 4:45, wstałem z łóżka, następnie ,,oporządziłem’’ się w łazience, zjadłem banana, wypiłem sok pomidorowy. Chwila odpoczynku, następnie obowiązkowa rozgrzewka. Po szóstej byłem już na treningu, podobnie jak wczoraj wybrałem się do Rzeszowa w to samo miejsce. Dziś tylko spokojne wybieganie – 14 kilometrów, po treningu jeszcze kwadrans rozciągania i powrót do hotelu, a tam czeka już na mnie śniadanie w formie bufetu… wiecie co to oznacza. Po obfitym porannym posiłku pojechaliśmy do Łańcuta zwiedzić tamtejszy zamek.
Miejsce jest przepiękne, cały kompleks to min. duży park, zamek, wozownia, storczykarnia wraz z kafejką, oranżeria, cała lista punktów do zobaczenia ma kilkanaście pozycji. Miejsce jest zachowane w doskonałym stanie, obfituje w masę eksponatów, a ich wykonanie, dbałość o szczegóły, czy materiały z jakich są wykonane budzą zachwyt. Po południu wykonałem jeszcze jeden trening w hotelowej siłowni, popluskaliśmy się w basenach i dzień niemal minął.
Piątkowy powrót upłynął nam spokojnie, po ponad siedmiu godzinach w drodze dotarliśmy do domu. Tam szybka reorganizacja, bo w sobotę wybraliśmy się jeszcze z moją siostrzenicą do łódzkiego Eksperymentarium. Przed wyjazdem, w sobotni poranek zrobiłem oczywiście trening: 20 km w których zawarte były 4 serie x 2 km ( 3:34 – 3:34 – 3:28 -3:35 ) na przerwach trwających 3 minuty.
Mimo, że trening zacząłem około 7:30 było blisko 25 stopni. Postawiłem na bardziej wymagającą nawierzchnię, ale zacienioną i zrealizowałem prawie całości w lesie. W niedzielę dołożyłem 20 km spokojnego wybiegania w łódzkim Parku Poniatowskiego, gdzie na biegaczy czekają asfaltowe lub szutrowe drogi, spora liczba ścieżek i co najważniejsze przy panującej pogodzie: cień.
Podsumowanie
Od strony treningowej, przez te dwa tygodnie dużo zrobiłem jeśli chodzi o siłę biegową, to głównie ze względu na ukształtowanie terenu, w jakim przyszło mi trenować. Kiedy realizowałem szybsze jednostki odczuwalny był większy luz podczas biegu, co mnie zaskoczyło. Spodziewałem się, że po kilku dniach biegania góra – dół, nabijania mięśni mogę mieć problemy z utrzymaniem zakładanych prędkości interwałów lub ze zrobieniem odpowiedniej liczby powtórzeń.
Imprezy biegowe powoli wracają do życia, 15 sierpnia w Płocku startowałem na dystansie 10 km, następnie w połowie września mam zaplanowany półmaraton i być może zmierzę się z królewskim dystansem w drugiej połowie października. Od strony czysto wakacyjnej, zobaczyliśmy piękny kawałek Polski. Nowe miejsca tylko utwierdziły nas w przekonaniu, że mieszkamy w urokliwym kraju.
To tyle ode mnie jeśli chodzi o tegoroczny wypad. Mam nadzieję, ze przybliżyłem wam kilka miejsc na naszej biegowej i turystycznej mapie. Jeśli znacie jeszcze jakieś inne ciekawe ścieżki biegowe w miastach, o których pisałem dajcie proszę znać w komentarzach. Wszystkie zdjęcia, które ilustrują powyższy tekst wyszły spod ręki Edyty, która dzielnie zniosła dwa tygodnie porannego wstawania i doskonale spisała się jako nawigator w naszej podróży.
Autor: Szymon Brzozowski
fot. Edyta Nowakowska