MKON o tym co robić, kiedy nie idzie
Zostałem poproszony przez klienta o napisanie szkolenia zatytułowanego GREAT MOTIVATION. Dodatkowym życzeniem było, żebym oparł większość szkolenia o wystąpienie o demotywacji, jakie popełniłem na konferencji podsumowującej 30 lat działalności mojej firmy House of Skills. Ale pisałem już tyle o motywacji, że nie chcę tutaj się powtarzać. Chcę za to pokazać tę ciemną stronę realizacji zadań. Kiedy motywacji nie ma. Kiedy nie wychodzi. Kiedy tracimy serce. Bo na nią mam też sposób. Nie jest to patent, bo wtedy sugerowałbym, że on zawsze działa. Raczej są to sposoby na ograniczenie szkodliwości niskiego poziomu motywacji. O nich ten tekst.
Dopchanie kolanem
Jest 6 października 2022 roku. Stoję na linii startu Mistrzostw Świata na Hawajach i mimo, że jestem całkowicie zdemotywowany, mimo, że od roku męczę się tym sportem, chcę skończyć jako zwycięzca. Wiem, że niezależnie od mojego nastawienia to dam z siebie wszystko. I tak było. Kończę na wózku inwalidzkim, pod kroplówką.
Wiem, że jakbym zaangażował się w ciągu roku w skonfrontowanie swojego: „nie zależy mi” z walką o większe rowerowe dopasowanie pozycji, wygrałbym (przegrałem tytuł mistrzowski na etapie rowerowym). Ale czasu nie cofnę. Za to jestem dumny, że dałem z siebie wszystko tu i teraz. Bo „all out” nawet w przypadku demotywacji, nieprzygotowania, kiedy nie idzie tak jak planowaliśmy to jeden z kilku tipów, z którymi chciałbym się z Państwem podzielić.
Pamiętam jedną ze swoich mentorskich interwencji, która stawiała mnie przed zadaniem wsparcia kolegi, który jak to powiedział: „miał już po kokardę”, a do zawodów A jeszcze miesiąc. Jak się zmotywować, żeby nie odpuścić? Pamiętam, że poradziłem mu wtedy, żeby strategię „all out” zastosował nie tylko do tego startu, ale do całego okresu jaki pozostał. Żeby wyobraził sobie, że po starcie nic już nie będzie. Że to będzie jego „last dance”. I tym dla mnie jest ta strategia. Nie myślimy o konsekwencjach. Po prostu po raz ostatni chcemy, żeby zapłonął ogień. Nie odpuszczamy. Po prostu trzeba „to” dopchnąć kolanem. Tak jak ostatniego pasażera próbującego się wcisnąć do tokijskiego metra.
Jasne, nie jest to strategia działania na dłuższą metę. Nie da rady tak ciągle. Koszty działania na siłę, „mimo wszystko” będą zawsze większe niż zysk nawet z potencjalnej wygranej czy po prostu realizacji celu. Chociaż jednym ze skutków pozytywnych będzie cieszenie się sukcesem, że pokonaliśmy kryzys i może pojawienie się motywacyjnego boostera bez konieczności wprowadzania zasadniczych zmian. Przypominam, to ciągle perspektywa krótkofalowa. Głęboka demotywacja i niechęć do realizacji zadania czy celu wymaga jednak głębokiej pracy przygotowującej nas do odpowiedzenia sobie na jedno z najtrudniejszych pytań: DLACZEGO NIE?
Niskie i negatywne rejony motywacji
W przypadku realizacji zadań, co do których nie mamy serca, nie szukałbym motywacji na siłę. Poza tym nie traktowałbym motywacji jako element KONIECZNY do realizacji zadania na oczekiwanym poziomie. Zacznijmy od czegoś kontrowersyjnego. Czy każde działanie związane, z w końcu Waszym hobby, robicie z bananem (skierowanym w górę) na ustach? Zapewne nie.
Nie podejrzewam, żeby każdemu zapała się super motywacja jak wracając uharatany z treningu myśli: „cholera jeszcze tylko rozciąganie, rolowanie, kilka ćwiczeń core i będę mógł zalec na kanapie”. Osoby, które jednak zmuszają się do tego zadania, robią to „bez serca”. Robimy bo musimy. Muszę też jest motywacją. Muszę, bo nikt tego ze mnie nie zrobi, też jest motywacją. Negatywną, krótkotrwałą, ale jest. Może warto odczarować postrzeganie motywacji. To po pierwsze, po drugie, motywacja nie zawsze musi być na 100%.
Spróbujcie zastosować następujący eksperyment: na skali określającej Waszą motywację do jakiegoś niefajnego zadania (niech będzie to niejedzenie słodyczy) spróbujcie (to zadanie) umieścić na skali 1-10. Gdzie jeden to najniższy poziom (motywacji), przy 10 bylibyście ambasadorem tego zadania. Jeśli Wasza odpowiedź na pytanie: gdzie jest twoja chęć na skali 1-10 do realizacji tego zadania jest wyżej niż 1, to zadajcie sobie kolejne pytanie: „dlaczego nie powiedzieliście 1”. I nagle okaże się, że jest w tym zadaniu coś takiego, co was „przekonuje” do jego wykonania. Zresztą supozycja tego ćwiczenia pokazuje, że motywacja JEST (może być najniższa, na poziomie 1, ale jest). Jeśli chcecie zobaczyć, jak powinniśmy zareagować, jeśli ktoś w tym dialogu powie: moja motywacja jest najniższa. Na poziomie 1, to poproszę o kontakt bezpośredni. Będziecie zaskoczeni.
Nie stać mnie, odcinam (nawet ważne rzeczy)
Ostatni tip związany będzie z jednym z najbardziej użytecznych dla mnie życiowo modeli. Matryca pilne/ważne. Zgrana na każdym szkoleniu, powszechnie pokazywana. Ludzie mają na nią prawdopodobnie odruch wymiotny. W moim przypadku świadomość tego, co jest moim priorytetem (zarówno pilne jak i ważne) daje mi możliwość odcinania rzeczy w sytuacjach kryzysowych. Brak motywacji jest taką sytuacją. Jeśli dochodzę do ściany i widzę, że muszę podpierać się nosem, żeby się nie przewrócić, to nie ma szans, żeby zrealizował 100% swojego planu.
Ale dobrze zdefiniujmy słowo PLAN. Bo priorytetem jest dla mnie plan treningowy. To nienegocjowalne. Mogę zrezygnować z diety, masażu, mogę odpuścić rolowanie się, czy rozciąganie. Odcinanie rzeczy, których nie zmieszczę, ale nierezygnowanie z działań priorytetowych jest sposobem na przetrwanie trudnych chwil. Może mieć to postać działań micro.
Przykład z ostatniego tygodnia: jeżdżę pomiędzy miejscami szkoleniowymi jak szalony (tylko w jednym tygodniu prowadziłem 3 szkolenia we Wrocławiu, w międzyczasie jedno online z Olsztyna i jedno na sali w Warszawie. Wiedziałem o tym tygodniu od jakiegoś czasu i w sposób świadomy zaplanowałem, że akurat wtedy wynajmować będę najbardziej wypasione (ale ciągle akceptowalne przez koszty projektowe) hotele, gdzie będę miał szansę na zjedzenie porządnego śniadania.
W idealnym świecie wynajmowałbym apartamenty z kuchnią i sam robiłbym sobie posiłki. W tym, hotel i hotelowe śniadanie jest mniejszym złem. Podobnie z posiłkami „samochodowymi”. W takim tygodniu jak ten, mimo, że jadłospis mi to sugeruje, świadomie decyduję się na rezygnację z różnorodności. Wybieram jeden rodzaj kolacji, który pozwoli mi zrobić ją na parkingu po szybkiej wizycie w Biedronce. To jest dla mnie właśnie odcinanie rzeczy, które są ważne, ale z których akurat teraz mogę zrezygnować. Daje mi to zapas bezpieczeństwa, żeby nie pogrążyć się w otchłani demotywacyjnej. Bo za progiem czuwa demon, który mówi: „ponieważ nie możesz zrealizować 100%, to po co się starać w ogóle”.
Myślenie z krótką perspektywą
Podsumowując. Nie dajcie się skusić myśleniu, które kusi, żeby nagrodzić się za to, że jest trudno. U mnie w głowie nagminnie pojawia się: „kup sobie tego snickersa, walczysz i jest bardzo trudno, wart jesteś docenienia”. No nie. Jeśli mam „dopchnąć kolanem” jeszcze te 10 dni do maratonu, to powinienem kupić tego snickersa, ale zjem go dopiero po. Niezależnie od tego jak mi pójdzie.
I teraz coś absolutnie na koniec. Coś, co pozwala mi zarządzić „nawałem trudności”. Coś podobnego do „magicznej piątki” z technik automotywacyjnych. Mam 10 dni do maratonu. Mam 3 ważne i bardzo trudne szkolenia po drodze, masę wyzwań logistycznych i budżetowych (o strachu przed startem nie wspominając). Ta całość może przygnieść.
Dlatego polecam myślenie z krótką perspektywą. Jadę dzisiaj po szkoleniu trasę Warszawa-Wrocław. Pierwszy cel to skończyć o czasie. To jest mój 100% Focus. Nie przejmować się ani korkami po drodze, ani tym, ile mi ta droga zajmie i czy będę rano odpowiednio świeży, żeby zrobić jakościowy trening przed szkoleniem we Wrocławiu.
Wyjechałem, jadę i nie myślę o trudnym szkoleniu jutro. Cel: dojechać do hotelu i zakwaterować się tak, żeby max o 22.30 leżeć w łóżku. To jest mój cel. Jak go zrealizuję dopiero będę myślał o następnym. Tak samo nieodległym. Dzięki takiemu myśleniu „tunelowemu” nie przytłacza mnie OGROM wyzwań. A dodatkowo zadowolenie z realizacji poszczególnych punktów agendy uwalnia dopaminę.
Tak to działa.
Autor: Marcin Konieczny MKON
Współpraca reklamowa z marką New Balance