Sebastian Nowicki: Chciałbym zaznaczyć swoją obecność w biegowym świecie
Dzisiaj rozmawiamy z Sebastianem Nowickim, Młodzieżowym Mistrzem Polski z 2016 roku na dystansie 10 000 m (30:26). Na swoim koncie ma też tytuł Wicemistrza Polski na 5000 m (14:18) w 2015 roku. Aktualnie 26-letni zawodnik reprezentujący Obornicki Klub Lekkoatletyczny przygotowuje się do sezonu 2020.
Reprezentujesz obecnie klub z Obornik, czyli swojego rodzinnego miasta. To stosunkowo nowy projekt. Kto był pomysłodawcą powstania OKL?
Oborniki to moje rodzinne miasto, mieszkam tu i pracuję na co dzień. Pomysł na stworzenie klubu chodził po mojej głowie już od dłuższego czasu, jednak pomysłodawcą OKL-u jest Michał Zieliński, obecny prezes klubu. Wspólnie połączyliśmy siły i działamy tak od 2 lat. Chętnych na treningi jest bardzo dużo, w każdej kategorii wiekowej. Tworzymy wspólnie świetną atmosferę, mądrze przy tym trenując i dobrze się bawiąc. Jest to mój mały sukces! Zawsze lubiłem dzielić się swoim doświadczeniem tym samym ucząc się wiele od innych.
Jakie stawiacie przed sobą cele na najbliższe lata?
Nasza działalność dopiero się rozwija. Zależy nam, aby zrzeszać w naszym klubie coraz więcej sympatyków lekkiej atletyki, a w szczególności dzieci z naszego miasta i okolicy. Chcemy dzielić się doświadczeniem i zarażać miłością do sportu, a być może wśród najmłodszych zrodzą się przyszli mistrzowie olimpijscy.
Wróćmy do początków Twojej przygody z bieganiem. Jaki był ten pierwszy kontakt, co wciągnęło cię do tego świata? W jakim byłeś wieku?
Wszystko zaczęło się w gimnazjum, miałem wtedy około 13 lat. Próbowałem różnych dyscyplin sportowych, w tym nawet sztuk walki. Mimo, że nauczyłem się wiele to żadna z tych dyscyplin nie była tą jedyną. Poszukiwałem czegoś co będzie po prostu “moje”. Jako dziecko dużo czasu spędzałem w lesie, wśród zwierząt i natury biegając po różnych jego zakamarkach. Byłem bardzo aktywny. Pierwszą przygodę z bieganiem zapoczątkował mój nauczyciel WF-u, który zauważył u mnie dużą wytrzymałość i zacięcie. To on opowiedział mi o tym sporcie i zabierał mnie na pierwsze zawody. Poczułem wtedy, że bieganie to jest to co chcę robić. Bardzo utkwiła mi w pamięci taka sytuacja: moi koledzy z klasy grali w piłkę, a ja wolałem w tym czasie biegać kółka wokół boiska, nawet jeżeli były to dwie godziny lekcyjne.
Kiedy poczułeś, że bieganie może być dziedziną, która stanie się ważną częścią twojego życia?
To przyszło nagle. Trochę jak z miłością od pierwszego wejrzenia, czułem gdzieś tam w głębi, że jest to coś wyjątkowego. Za każdym razem, gdy wychodziłem biegać poświęcałem się temu w 100%, bez względu na zwycięstwo czy przegraną w trakcie zawodów.
Reprezentowałeś barwy poznańskiej Olimpii oraz AZS-u. Jak zostałeś zawodnikiem tych klubów?
Przygoda z Olimpią zaczęła się stosunkowo późno, jak na klasyczny schemat kariery sportowej. Na początku mojej przygody dużo czytałem o bieganiu, treningu oraz legendach tego sportu. Za każdym razem przeplatał się wątek maratonu. Królewski dystans stał się moim marzeniem. Dużo osób w tym czasie mówiło mi, że mam pójść do klubu i wykorzystać swój talent. Postanowiłem jednak, że zrobię to czego nikt się nie spodziewał i spełnię swoje marzenie. Miałem wtedy 18 lat, kupiłem pakiet na Poznań Maraton i go przebiegłem. Tydzień później wykonałem telefon, który już na zawsze zmienił moje biegowe życie. Zadzwoniłem do Olimpii Poznań. Wtedy zaczęło się bieganie z najlepszymi, a na horyzoncie pojawiły się nowe marzenia o byciu olimpijczykiem. Trening w barwach AZS-u był tylko na papierku, ponieważ z czasem Olimpia zaczęła się rozpadać i wszyscy zawodnicy masowo zaczęli przenosić się do innych klubów.
Rok 2015 i wywalczony srebrny medal MMP mocniej zaznaczył twoją obecność w krajowej czołówce. Jak podziałał na ciebie ten sukces?
Już wtedy byłem od paru lat w młodzieżowej kadrze Polski, lecz bez medalu z krajowych mistrzostw. W tym okresie czułem, że jestem w mocnym gazie. Wszystkie przygotowania wskazywały na to, że powalczę o medal oraz dobry rezultat. Do dziś nie lubię biegać na tzw. miejsca, więc zawsze staram się dyktować mocne tempo. Tak stało się i tym razem, jednak o kolorze medalu zadecydował wyścig na ostatnim łuku. Cieszyłem się wtedy ogromnie. Wiedziałem, że mogę zrobić naprawdę dużo i coraz bardziej zbliżałem się do granicy złamania na dystansie 5 kilometrów granicy 14 minut.
Kolejny krok wykonałeś rok później i na prestiżowym dystansie 10 000 m wywalczyłeś Młodzieżowe Mistrzostwo Polski. Jaki to był bieg z twojej perspektywy? Od początku czułeś, że to będzie twój dzień? Stawiałeś się w roli jednego z faworytów?
Zacytuję klasyka: “do trzech razy sztuka”. Poprzednie starty na 10km nie były dla mnie pomyślne. Często byłem przemęczony treningiem kadrowym albo nie trafiałem z formą. Tym razem zrobiłem to po mojemu. Wszyscy wokół przewidywali kandydatów do zwycięstwa i obstawiali miejsca, w tym najczęściej padało moje nazwisko. Tego dnia czułem, że jestem najlepszy, po prostu to wiedziałem. Od początku bieg rozegrał się po mojej myśli. Mocne tempo i słabe zmiany. Do końca wytrzymały może 3 osoby. Uciekłem na końcówce i wiedziałem, że zwycięstwo jest moje. Byłem wtedy ogromnie szczęśliwy.
Młodzieżowe Mistrzostwo Polski w barwach TS Olimpia Poznań na pewno rozbudziło apetyt na więcej i wtedy przydarzyła się kontuzja. Jak doszło do tego urazu?
Kontuzja przyszła nagle i pokrzyżowała wszelkie dalsze plany. Podświadomie czułem, że coś jest nie tak. Często mówiłem swoim trenerom o tym, że coś mnie boli jednak kończyło się to na treningu zachowawczym, doleczaniu kontuzji, a w najgorszym przypadku na wstrzyknięciach sterydów. Miałem problem ze ścięgnem Achillesa, a dokładniej z przewlekłymi jego zmianami w obrębie przyczepu. Miałem wykonywanych wiele diagnoz, ostatecznie stwierdzono narośl kostną, która podrażniała ścięgno w trakcie wykonywania treningu.
Co było przyczyną wystąpienia kontuzji?
Przyczyna była jedna i bardzo często wszystkim znana. Przetrenowanie i przeciążenie. W trakcie swojej wcześniejszej przygody w kadrze trenowałem bardzo ciężko i ponad miarę. Potrafiłem wykonywać mordercze treningi w stylu 10x1km/2’p (2’55-2’45’’) lub 24×400/1’p. w truchcie, czyli ok 200m (tempo: 1’04’’-1’00’’). Nie każdy z moich kolegów był w stanie wykonywać takie treningi i nie każdy wytrzymywał do końca. Dziś wiem, że było to głupie i bezmyślne, lecz każdy z nas chciał być wtedy najlepszy, nawet w oczach trenera. Młoda krew i pragnienie zwycięstwa. Niekiedy kilometraż tygodniowy potrafił przekroczyć 230km, czyli była to już objętość maratońska. W pewnym momencie ciało zaczęło się buntować, a ja zostałem potraktowany jak maszyna, którą można wymienić na inną, bo nie opłacało się jej naprawiać.
Leczenie było dość długie i żmudne. Ile czasu zajął ci powrót do treningów?
Zależało mi na czasie, lecz im dłużej to trwało, tym bardziej przestałem gonić za szybkim powrotem. Najważniejsze było pozbycie się bólu w 100%. Takie leczenie jednak wymagało specjalistów i dużych pieniędzy. Dzięki mojej narzeczonej Adzie, która otworzyła zbiórkę, szybko zebraliśmy pieniądze na leczenie i tym samym trafiłem na stół operacyjny. Na nogi szybko postawili mnie specjaliści z kliniki Sportopedica w Poznaniu, w szczególności dziękuję Marcinowi Łepskiemu. Powrót do biegania nie był tak gładki i piękny. Istnieje coś takiego jak pamięć mięśniowa, która jest bardzo pomocna w treningach. Niestety ta pamięć dotyczy też zmian ruchu wywołanych kontuzjami. Ciągnie to za sobą pasmo dodatkowych niespodzianek, które znacząco wydłużyły okres powrotu do mojej sprawności. Stopniowo starałem się dozować obciążenia i wdrażać się w świat biegowy różnymi startami. Po żmudnych 3 latach prawie doszedłem do formy sprzed kontuzji i z ambicjami na naprawdę szybkie bieganie. Wszystko to dzięki konsekwencji, determinacji, a przede wszystkim dzięki wspaniałym ludziom, którzy byli ze mną w tych najgorszych momentach.
Współpracujesz z Jackiem Ksiąszkiewiczem, który ma pozytywnego hopla na punkcie techniki. Jak trafiłeś pod jego skrzydła?
Trafiliśmy na siebie przypadkiem. Był to chyba rok 2015. Yacool znał mnie jako biegacza z cyklu City Trail. Obserwował mnie, bo jak wspomniał, miałem najdłuższy krok w czołówce biegowej. Ja wiedziałem tylko, że Jacek zajmuje się biomechaniką. Po krótkiej rozmowie zainspirował mnie swoją filozofią na temat techniki biegu, nowatorskim podejściem do trenowania i aspiracjami do bicia rekordów świata.
Czy są duże różnice w twoim obecnym treningu, porównując to z jednostkami, kilometrażem wykonywanymi do czasu wystąpienia kontuzji?
Tak, zdecydowanie. Koncepcja, nad którą pracujemy, czyli koncentracja na optymalizacji ruchu biegowego, to w dużej mierze praca nad układem nerwowym. Wymaga to diametralnej zmiany w podejściu do treningu i odejścia od klasycznej szkoły treningowej. To rodzi rzecz jasna wiele pytań i wątpliwości. Bywa, że nie wiemy, jaka będzie reakcja ciała na dany bodziec. Staramy się to obserwować. Wyciągamy wnioski i tworzymy mikrocykl treningowy dopasowany do moich możliwości regeneracyjnych. Zmusza nas to do zmniejszenia kilometrażu czy tworzenia nowych pojęć treningowych. To niesamowite, co ludzkie ciało potrafi zrobić w trakcie biegu, ale wymaga to ścisłej współpracy, natychmiastowej informacji zwrotnej, zaufania i dużej koncentracji. Otwarta głowa, pozbycie się lęku przed eksperymentowaniem i uczenie się czucia własnego ciała. Tak w skrócie można by opisać te różnice w obecnym treningu.
Jaki procent twojego treningu poświęcasz na jego dodatkowe formy (siłownia, core, stabilizacja)?
To co inni od dłuższego czasu uznają za konieczne, czyli core, stabilizacja itd. ja uznaję jako dodatek. Skupienie na technice biegu to priorytet. Wszelka siłownia i praca z ciężarami nie przekładają się na dynamiczną stabilizację w moim biegu. U mnie to po prostu nie działa, dlatego szukamy skutecznych metod stabilizacji, pracując nad mobilnością i skoordynowaniem tkankowym. Stabilizacja podczas biegu to kluczowe zagadnienie techniki. Poświęcamy temu najwięcej czasu, ponieważ ciągle obserwujemy echa minionej kontuzji w postaci kompensacji i pamięci mięśniowej. Nie jest łatwo uwolnić się od tego bagażu z przeszłości.
Zmiana, czy może korekta techniki biegu w początkowej fazie bywa trudna. Jak to wyglądało u ciebie?
Zmiana techniki biegu jest bardzo trudna, lecz z drugiej strony niesamowicie ciekawa. Na samym początku najbardziej byłem zmęczony mentalnie, nie mogłem zrozumieć, dlaczego moje ciało robi coś czego nie chcę i na odwrót, nie robi tego czego chcę. To bywa irytujące. W moim przypadku bardziej chodziło o zmianę niż korektę techniki. Każdy z nas posiada pewne nawyki. Ludzkie ciało jest obciążone stresem, z którym jest najtrudniej walczyć, by pozbyć się starego ruchu i nabyć coś nowego. Mam ten komfort, że pracuję z trenerem na bieżąco. To ułatwia i przyspiesza postęp ruchowy. Jestem w stanie utrzymać dobry ruch na prędkościach startowych. Brakuje jeszcze wytrzymałości, czyli utrzymania optymalnego ruchu w czasie.
Po jakim czasie weszło ci to w nawyk i zacząłeś stosować nowe rozwiązania instynktownie?
Tak jak wspomniałem, wcześniej – w moim przypadku chodziło o zmianę, a nie korektę techniki biegu. Trudno jest wskazać moment, gdzie to nad czym pracuję jest już moje, instynktowne. Mija kolejny rok naszej intensywnej współpracy. W tym czasie dużo się zmieniło i myślę, że obecnie pracujemy już nad korektami.
Powiedz nam, jakie ćwiczenia wykonujesz, aby tę technikę wznosić na coraz wyższy poziom?
Yacool wyciska ze mnie biomechanicznego maksa już tylko podczas biegu. Jestem na tym etapie, że sam bieg jest dla mnie ćwiczeniem docelowym. Stosuję różne formy mobilizacji stawów biodrowych przed biegiem w ramach rozgrzewki. Sprężynowanie w nożycach w ramach rozbiegań lub dynamicznej rozgrzewki przed akcentem. Wcześniej robiłem różne wymachy nogami na czucie bezwładności w wahadłach, trening koordynacyjny na bazie rytmu wieloskokowego, który odpowiada rytmowi biegu długodystansowego, trochę jogi oraz ćwiczenia korekcyjne zalecane przez fizjoterapeutę w trakcie leczenia pooperacyjnego.
Coraz wyższy poziom odpowiada coraz wyższym prędkościom, a właściwie przeciążeniom. Staramy się poprawić prędkość biegu do granicy panowania nad ruchem, czyli do momentu, gdy zaczyna rosnąć kadencja i spadać długość kroku. Włączyliśmy eksperymentalny trening na zbiegu, żeby wymuszać długi krok i oswajać ciało z przeciążeniami. Na razie zrezygnowaliśmy z podbiegów i treningu ze sztangą. Być może wrócimy do tych środków treningowych w przyszłości. Na razie trening na zbiegu są wystarczającym bodźcem rozwojowym.
Jakie ma to przełożenie na wyniki? Następuje progres?
Jeszcze w marcu 2019 celem było 17 minut na 5 kilometrów. Udało się. Byłem bardzo szczęśliwy, że wróciłem do biegania. Po paru startach w przełaju czułem się mocniejszy. W maju myślałem o 16 minutach, bo mogłem już sobie pozwolić na 3-4 treningi biegowe tygodniowo, czyli jakieś 20-30km/tygodniowo. Wtedy było dużo nożyc, koordynacji i różnych “dodatków”. W czerwcu pobiegłem 15:20, co zaskoczyło nas wszystkich, bo z czego to? Po tym biegu zacząłem realnie myśleć o 14 minutach jeszcze w 2019 roku. Podczas wrześniowego startu w Warszawie zobaczyłem na zegarze 14’55’’.
Aktualnie startujesz na ulicy, głównie 5 i 10 km. Jaki był dla ciebie ubiegły rok jeśli chodzi o sukcesy i wyniki?
Ubiegły rok od czasów kontuzji był najlepszym rokiem. Zacząłem dużo startować i wdrażać się w biegowy świat od nowa. Dużo bawiłem się treningiem, dietą, poświęciłem się pracy nad techniką biegu. Na początku stawiałem małe kroki zaczynając od drobnych startów skończywszy na startach atestowanych. Jednym z celów w zeszłym sezonie było znów zobaczyć 14 minut na 5km. Udało się to zrobić bez najmniejszego problemu, biegając jedynie 40-50km tygodniowo. W tym sezonie może wskoczy 14:30. Zobaczymy, jak się to wszystko ułoży. Nie spieszy nam się. Najważniejsze jest zdrowie, dobry ruch i zabawa.
Jakimi życiówkami możesz się pochwalić?
Oficjalnie swoich życiówek na ulicy nie notuję, mógłbym jedynie strzelać, bo nie pamiętam. Jednak najbardziej zadowolony jestem ze stadionu. 5000m: 14’18’’, 10000m: 30’24’’, 3000m: 8’13’’, 1000m: 2’27’’.
Część przygotowań do 2020 spędziłeś w Iten. Jaką ,,robotę’’ tam wykonywałeś? Opowiedz też proszę trochę o samym miejscu, ludziach i atmosferze.
Podróż do Iten była moim największym marzeniem. Jadąc tam nie nastawiałem się głównie na trening. Zależało mi na przebywaniu z tamtejszymi ludźmi, poznaniu ich kultury. Chciałem poczuć ten prawdziwy kenijski luz w biegu. Samo miejsce jest cudowne do trenowania, z mojego punktu widzenia istny raj dla biegacza. Sama temperatura nie przypomina kenijskiego żaru, lecz bardziej naszą polską późną wiosnę. Czas tam płynie zdecydowanie wolniej, nikt nie patrzy na zegarek. Ludzie wydają się cieszyć swoim życiem mimo braku wielu udogodnień. Są bardzo życzliwi, szybko stałem się częścią ich społeczeństwa i ze łzami w oczach przyszło nam się z nimi pożegnać. Sama atmosfera na treningach była fantastyczna. Podążanie za dużą grupą biegaczy na stadionie i w terenie było niezwykłym doświadczeniem. Trenowałem tam jak w Polsce, czyli najważniejszy jest ruch. Reszta robi się sama.
Organizm długo przystosowywał się do 2400 m n.p.m?
Na samym początku bałem się trochę tego, że aklimatyzacja może długo potrwać. Myliłem się, ponieważ już po 3 dniach bez problemu mogłem wykonać każdą jednostkę treningową, aż do samego dnia wyjazdu. Wysokość, dieta i panujący tam mikroklimat bardzo mi odpowiadał. Z mojej perspektywy panowała tam niezwykła aura braku uczucia zmęczenia i wzrastała ochota na trening. Miałem też bardzo dużo czasu na regenerację w przeciwieństwie do warunków w Polsce.
Co masz w planach startowych na nadchodzący sezon?
Kalendarz startów na 2020 mam już uzupełniony. Spokojnie robię swoje, bez parcia na jakikolwiek wynik. Będzie dobry ruch – będzie szybkie bieganie. Nie ukrywam jednak, że chciałbym zaznaczyć swoją obecność w biegowym świecie. Planuję głównie startować w Polsce na 5-10km, bieżnia i ulica. Szykuje się również parę startów za granicą.
Bardzo dziękuję za rozmowę, życzę dalszych sukcesów i radości z biegania.
Szymon Brzozowski