Łobodziński w bieganiu po schodach znów najlepszy na świecie

W ubiegły weekend w budynku Taipei 101 na Tajwanie odbył się bieg po schodach w randze Mistrzostw Świata w Towerruningu. Polskę reprezentował Piotr Łobodziński, który potwierdził wielką formę. Pokonał swoich rywali i obronił tytuł mistrza globu zdobyty w 2015 roku w Katarze. W serii finałowej wbiegnięcie na 91. piętro wieżowca w Taipei zajęło mu 11 minut i 11 sekund. Do pokonania było 2046 schodów i 390 metrów przewyższenia. Jako medalista mistrzostw Europy, obrońca tytułu i pięciokrotny zwycięzca Pucharu Świata polski biegacz był żelaznym faworytem rywalizacji.

– Na pewno 3 lata temu w Katarze nie byłem takim murowanym faworytem jak obecnie, ciążyła na mnie mniejsza presja. Ja też wówczas nie byłem tak pewny swojej formy jak obecnie. Teraz wmawiałem sobie, kto inny może to wygrać jak nie ja. Ostatnie treningi pokazywały, że jestem w życiowej formie, więc leciałem na Tajwan zdobyć złoto. Myślę, że każdy inny kolor krążka nie satysfakcjonowałby mnie do końca i byłbym rozczarowany. – napisał Piotr Łobodziński na swoim profilu na Facebooku.

Rywalizacja na Tajwanie składała się z dwóch biegów. Pierwszy liczył 824 stopnie i kończył się na 35. piętrze. Bieg finałowy odbył się 90 minut później. Wówczas zawodnicy wbiegali już na 91. piętro wieżowca Taipei 101, a więc mieli do pokonania 2046 schodów.

–  Ruszyłem mocno, w pewnym momencie, myślałem, że może nawet za mocno. Niby tylko 35 pięter, ale jakże stromych. Biegałem w Taipei 101 już 3 krotnie, ale zapomniałem jak wysokie są tam schody. Już od 20 piętra zacząłem się zastanawiać, czy dam radę. Uda piekły niemiłosiernie, ale jakoś leciałem do góry. Wpadłem na metę z czasem 3:39, i oparłem się o ścianę, nie chciałem siadać, ani się kłaść, gdyż kolejny bieg czekał. Czas wydawał mi się słaby, myślałem, że będzie poniżej 3:30. W nerwach patrzyłem na biegnący dalej stoper. Startowaliśmy w 30 sekundowych odstępach, więc mogłem kontrolować czasy finiszujących rywali. O dziwo nikt nie zbliżył się nawet do mojego rezultatu. Drugi był Frank ze stratą 11 sekund i trzeci Christian z czasem 3:55. – wspomina Piotr Łobodziński.

Finałowa seria była bardzo ciężka, 90 minut przerwy między zawodami w formule sprint i serią finałową nie pozwoliło w pełni zregenerować się zawodnikom.

– 1,5 godziny przerwy to najgorsze co może być. Człowiek staje się ospały i przytłumiony a zaraz trzeba dać 100%. Chciało mi się spać a na pewno nie biegać. Nie było jednak wyjścia. Starałem się zacząć spokojnie, wiedziałem co mnie czeka. Ponad 2000 wysokich stopni i zmęczenie po biegu sprinterskim. Myślałem, że będę w stanie biec cały dystans, jednak od 60. piętra w grę wchodził tylko marsz, szybki marsz. Końcówka była naprawdę ciężka, po przekroczeniu mety nie byłem w stanie ustać na nogach, ale podobnie jak w przypadku sprintu kontrolowałem zegarek. Mój czas trochę mnie rozczarował. Zakładałem, że nawet pomimo zmęczenia będę w stanie złamać 11 min. Może to nieprzespana moc, może gorszy dzień, może dużo kosztował mnie bieg pierwszy. Nie jest to w zasadzie istotne, liczy się to, że po raz drugi wywalczyłem Mistrzostwo Świata. – mówi obrońca tytułu.

W swoim komentarzu odniósł się również do pory rozgrywania zawodów na schodach drapacza chmur w Taipei.

– Poranna godzina startu jest trochę niesprawiedliwa względem zawodników z Europy. Pierwszy, krótszy start, mieliśmy o 7 rano, co oznaczało 1 w nocy czasu polskiego. Bez tygodniowej aklimatyzacji nie jest to najlepsza godzina do startu. Względy organizacyjne jednak przeważyły i bieganie przed a nie po 5 tysiącach amatorów było łatwiejsze do przeprowadzenia. A wystarczyło zrobić start po południu, co byłoby sprawiedliwe dla Azjatów, Australijczyków i Europejczyków. O zawodnikach z Meksyku i Kolumbii nie wspominam bo oni to całkowicie mieli rozregulowane pory dnia. – kończy Łobodziński.

Srebrny medal Mistrzostw Świata w Towerruningu zdobył Niemiec Christian Riedel, a brązowy Frank Nicolas Carreno z Kolumbii.  W rywalizacji pań  Dominika Wiśniewska-Ulfik była czwarta.

md